poniedziałek, 29 października 2012

Naturalnie - idealnie? Alterra - szampon Biotyna i Kofeina

Jak wspominałam wielokrotnie, przez październik (a już widzę, że listopad też) wprowadzam mega oszczędzanie połączone z mega zużywaniem.
Powiem Wam, że efekty widać, bo w październiku na kosmetyki wydałam zawrotną sumę - 11zł :D
Przy okazji niedługo pokażę Wam podsumowanie planów październikowych - co udało się zużyć, a z czym walczę nadal.

Tylko sobie nie myślcie, że chcę wszystko zużyć jak najszybciej, więc używam w kółko jednego kosmetyku. O nie - różnorodność przede wszystkim :)

I tak - jako odskocznia od Babydream i Elseve (który kończy jako pianka do golenia...) na mojej półce stoi taka buteleczka.




Alterra, Szampon do włosów osłabionych 
i przerzedzających się `Biotyna i kofeina`


>link do KWC<





Producent:



Techniczne:
1. Opakowanie - białe, z czerwoną zakrętką. Bardzo estetyczne, bardzo wygodne, niewielkie (200ml), więc dobre do podróży. Zamknięcie dobre i solidne.


2. Konsystencja i zapach - przypomina żel pod prysznic tej samej marki, nie posiada barwy. Co do zapachu - jest świeży, jakby delikatnie cytrusowy, bardzo przypadł mi do gustu - będzie pasował kobiecym i męskim głowom :)

3. Wydajność - przeciętna - używam od miesiąca (średnio raz- dwa razy w tygodniu) i zostało mi jeszcze troszkę mniej jak połowa.

Dlaczego on?
Produkt dostałam w ramach współpracy z ROSSMANN (co rzecz jasna nie ma wpływu na moją opinię). Podejrzewam, że może kiedyś skusiłabym się na niego, gdyby miał obniżoną cenę.

Moja opinia
Po totalnym niewypale jakim był żel podchodziłam sceptycznie. A tu niespodzianka! Szampon nie dość, że świetnie się pieni i pięknie pachnie to jeszcze dobrze myje włosy. Oleje zmywa zwykle po pierwszym razie, choć nie zawsze do końca.  Natomiast bezwzględnie wymaga użycia odżywki - bez niej włosy po nim są po prostu nagie, suche i nieskore do współpracy.
Nie zawiera silikonów, nie zawiera SLS (a jego pochodną, podobnie równie mocną w działaniu), ale używam go właśnie do oczyszczania, więc mi odpowiada.
Czy warto? Tak, ale nie ma co liczyć na cud. Wypadania włosów nie zmniejszy (jak gwarantuje nazwa i producent), ale oczyści całkiem nieźle. Jeśli komuś zależy na naturalnym składzie - warto go wypróbować! Nie wiem czy sięgnę po niego ponownie. Całkiem możliwe, że tak :)

Skład:

Cena: 10zł/200ml/Rossmann (przy obniżonej cenie 6,50zł - jak będzie taniej to brać i się nie zastanawiać ;))

Miałyście? Jakich innych szamponów Alterry miałyście okazję używać i jak się sprawdziły?
___________________________________________________________________________________

Rozplatam warkocza, robię zdjęcia i biorę udział w akcji zapuszczania włosów organizowanej przez frombodytohair :)  >szczegóły<
przyłączycie się?
akcja trwa od 1 listopada do 31 stycznia :)
a inspiracje pojawią się już wkrótce.

niedziela, 28 października 2012

Joko Coriander green - poszukiwany, znaleziony

Post będzie krótki.

JOKO Cosmetics - Find your color - J142 Coriander green

Lakier w butelce wygląda tak:

Na paznokciach wygląda tak:

Maluje się nim dobrze - ma szeroki pędzelek i raczej nie jest skory do zalewania skórek. Na zdjęciu jest po trzech dniach noszenia (końcówki zaczynają się ścierać) w duecie z Golden Rose 225.

Lakier przygarnęłam na spotkaniu blogerek od Stając się demonem swego ciała - dziękuję bardzo! Takiego koloru nieudolnie szukałam na tą jesień. Czuję się lakierowo spełniona.

Który następny? 
(tak wygląda moja kolekcja lakierów i pseudo-wzornik. jakby ktoś wiedział, czy i gdzie można kupić takie "kółka" do lakierów we Wrocławiu to będę wdzięczna za info :))

___________________________________________________________________________________

Bardzo, bardzo serdecznie dziękuję Łojotokowej Głowie za przyznanie mi wyróżnienia!
Szalenie mi miło :)

Cenię sobie wszystkie blogi, które mam w blogrollu i wiele innych... Które codziennie inspirują mnie do działania :) Dziękuję Wam dziewczyny, że jesteście i dzielicie się swoją pasją i wiedzą :)

piątek, 26 października 2012

Krem z oddziałów kolorówki

Jest weekend! :)
Mówię to z ogromną ulgą. Przeżyłam ten tydzień i jestem z siebie dumna :D
W normalnych warunkach pewnie poszłabym się nagrodzić do Rossmanna (ach te małe wynagrodzenia :)) ale trwa sezon na zużywanie, więc w moich progach zawitał wrzos.
Dumnie rozlokował się na "toaletce" i wygląda pięknie.
Popijam herbatę z mlekiem, jem khicheri i piszę dla Was recenzję - miłego czytania :)

Barwa, Siarkowa Moc, Antybakteryjny krem matujący


>link do KWC<








Producent:


Techniczne:
1. Opakowanie - kartonik sugeruje sporą pojemność, a tym czasem nie dość, że sztucznie wypełniony wypustkami kartonika to jeszcze sam słoiczek optycznie powiększa opakowanie. Mieści 50ml, ma białą zakrętkę i jest wściekle pomarańczowe.
W moich szeregach kosmetycznych mieszka w małym słoiczku, który zabieram ze sobą wszędzie.


2. Konsystencja i zapach - pachnie cytrusowo, dosyć chemicznie, ale można przywyknąć, początkowo kojarzył mi się z zapachem środków do czyszczenia. Konsystencja jest dosyć zbita, ale łatwo się rozprowadza na twarzy.
 

3. Wydajność - używam go prawie codziennie od maja i mam jeszcze połowę - wydajna bestia.


Dlaczego kupiłam akurat ten produkt?
Wszystkie podkłady mnie zapychają. Zresztą cerę mam na tyle ładną, że nie muszę jej kryć pod podkładem. Wystarczy mi puder.
Ale mam cerę mieszaną. I ten puder sam to jednak nie wystarczy.
Używałam kremu matującego z Iwostin, jednak skóra bardzo się po nim czerwieniła i ostatecznie mnie wysypało. Po wielu przychylnych recenzjach sięgnęłam w końcu po Siarkową Moc.

Moja opinia:
Uwielbiam. Sam matuje na kilka godzin, przypudrowany trzyma mat ok 6-7 godzin (a należę do osób macających się po twarzy :D). Stanowi świetny przyczep dla pudru.
Poza tym jak kiedyś miałam problem z wypryskami (przed okresem szczególnie pojawiał się wysyp) tak teraz raz na dwa tygodnie znajdzie się pryszcz. Jeden, co szybko wyskakuje, szybko znika. Bez żadnych problemów - zmieniałam toniki, produkty do mycia twarzy, więc wiem, że to zasługa właśnie tego kremu :) Obietnice producenta uważam za spełnione, a to się ostatnio coraz rzadziej zdarza.
W duecie z pudrem z powodzeniem zastępuje mi podkład - stanowi mój pierwszy punkt przy nakładaniu każdego makijażu. Pozostanę mu wierna na długo.
Skład:

Cena: ok. 16zł/50ml/Rossmann

Krążą różne opinie na temat tego kremu. Jeśli się u Was nie sprawdził - napiszcie czego nie robił :) Jeśli sprawdził, podzielcie moje pienie pochwalne :D

Herbata jeszcze nie wystygła, idę dopić.
Odpocznijcie i balujcie - w końcu jest weekend!

środa, 24 października 2012

TAG: Ile "warta" jest Twoja twarz?

Patrząc na moje kosmetyki i porównując je z tym, co widziałam na innych blogach pomyślałam, że niejedna nastolatka ma lepsze kosmetyki.

Długo zajęła mi refleksja w tym temacie - podsumowanie na koniec posta.

Sporą część tych produktów można dostać w cenach promocyjnych lub też oryginalnie kosztowały więcej. Napiszę ceny, które pamiętam :)

Wersja 1 - BASIC
1. Krem matujący Siarkowa Moc - 16zł (tak, tak, zaliczany do kolorówki ;))
2. Puder Synergen - 8,50zł
3. Róż Essence BB - 8zł (za tyle kupiłam, nie znam niestety ceny regularnej. inne róże, które posiadam nie przekraczają granicy 11zł ;))
4. Carmex - 10zł (aktualnie zużywam inną pomadkę ochronną, która kosztowała zawrotne 2 zł :D)
5. Baza pod cienie Hean - 16zł (zdzierstwo straszne, ale chciałam stacjonarnie to mam.)
6. Max Factor Masterpiece MAX - 25zł (allegro) - 54zł (Rossmann)
7. Kredka Davis - 2zł
8. Cienie Hean HD - 12zł
9. Cienie do brwi - 11zł

Suma: 108,5zł


Wersja 2 - EXTENDED
Do wersji podstawowej dochodzą jeszcze:
10. Puder brązujący p2 - ok. 15zł
11. Rozświetlacz Essence - pozwoliłam sobie przygarnąć na zlocie blogerek, aktualnie niedostępny
12. Eyeliner Essence - 10zł
13. Cień Essence BB - 7zł
14. Cienie Inglot/Sleek - ciężko było uchwycić, ile zużywam, dlatego orientacyjnie przyjmę cenę - 30zł
15. Pomadka Catrice - 12zł (inne, których używam też nie przekraczają tej ceny :))

Suma:
108,5 + 74 = 182,5 zł


Wnioski:
Oszczędność:
Na dużą oszczędność pozwala mi moja cera - nie używam podkładów (w tej roli krem matujący i puder), nie ma też potrzeby używania korektora.
Zawsze szukam tanich perełek, których nie będzie mi szkoda używać.
Zawsze zaglądam do koszyka "wyprzedaż", gdzie może uda się oszczędzić chociaż złotówkę na kosmetykach Essence i Catrice - zwłaszcza tych wymarzonych limitowankach (u mnie w mieście nie znikają tak szybko :))

Inwestycje:
Inwestuję w cienie Inglot, Sleeki kuszą na każdym kroku, ale mam jedną paletkę i raczej nie chcę więcej. Jednak absolutnym hitem jest Hean - Hot Chocolate jeździ ze mną wszędzie.
Po podliczeniu wartości pędzli wyszło tyle, co za wszystkie kosmetyki wersji podstawowej - mam kilka pędzli, ale chcę, aby były dobrej jakości.

Nieprzypadkowo na drugim zdjęciu jest pudełko po kredkach:

Uwielbiam system freedom z Inglota! Obecnie mam cienie, które sprawiają, że nie muszę długo myśleć rano nad kolorami - takie moje własne Au Naturel :)
Dodatkowo zabłądziły tam cienie My Secret, Sensique i inne...
___________________________________________________________________________________

Zawsze zastanawiałam się - po co robić zapasy kosmetyczne? Nie można kupić czegoś jak się skończy?
Aż przyszła odpowiedź - początek roku akademickiego wiązał się z pewnymi wydatkami i kompletnym brakiem czasu na zakupy. I teraz właśnie te zapasy się przydają - po prostu sięgam do szuflady :)

Robicie świadome zakupy? Ulegacie limitowankom czy rozsądnie patrzycie na aktualne potrzeby? Korzystacie z okazji?
Podzielcie się!


niedziela, 21 października 2012

Czwórka na jesień i jesienne pokuszenie

Robię sobie przerwę od nauki. Taką niedługą. Taką na jednego posta :)

Miałam w planach napisać w końcu swoje trzy grosze na temat balsamu do kąpieli dla mam od Babydream, ale aparat zjadł mi połowę zdjęcia. Dorobię jutro albo we wtorek i wtedy podzielę się z Wami moją opinią.

Będzie o cieniach. Konkretniej o czwórce od Sensique, którą miałam okazję wygrać w rozdaniu :) A na koniec o innej palecie-kusicielu. Zapraszam :)
 >link do KWC<

Takie niepozorne kółeczko zawiera aż 8g cieni. Z prostej matematyki wynika, że na jeden cień przypada 2g. Zaskakująco dużo, jak na niewielkie wymiary. Numer mojej paletki to 106.


Warto zauważyć, że cienie produkowane są przez firmę Hean, którą ja osobiście bardzo lubię (głównie za bazę pod cienie :)).


W opakowaniu znajduje się pacynka (użyta raz! ale chyba nie do aplikacji cieni na powiekę...). Jak widać cienie bywają ekspansywne - lubią się sypać z pędzla.

Kolory i specyfika cieni:
Ciemny brąz, jakby czekolada - dobrze się nabiera, dobre się blenduje, pigmentacja dobra.
Jasny beż, szampański, idealny do rozświetlenia powieki - nie znika po roztarciu.
Jasna zieleń - trudno wydobyć kolor z tego cienia, jest słabo napigmentowany.
Ciemna zieleń - leśna zieleń, ciepła, o jakby mokrej konsystencji, pigmentacja dobra.

od lewej: ciemna zieleń, jasna zieleń, ciemny brąz i szampan

Bardzo lubię dwa górne cienie, nie są tandetnie perłowe, a jakby satynowe. Gdy nie mam czasu "robią" cały makijaż.
Dolnych używam znacznie rzadziej, jednak zauważyłam, że ciemna zieleń idealnie pasuje do oliwki z PPQ Me, myself & eye.
Na bazie wytrzymują cały dzień. Bez bazy nie testowałam.
3 na 4 cienie w tej palecie są całkiem niezłe. Czy warto? Myślę, że tak, choć ja coraz częściej myślę nad znalezieniem zamienników tych cieni w Inglocie tudzież przeniesieniu ich do "dużej" palety.

Jakie inne kółeczka macie? Wiem, ze cienie różnią się pigmentacją - trafiłyście na te dobre czy raczej słabe?
___________________________________________________________________________________

Na koniec moje kosmetyczne pokuszenie. Na razie hamuje mnie tylko niedostępność. Miejmy nadzieję, że później będzie hamował jeszcze zdrowy rozsądek ;)

PPQ Shangri-la Collection: RESPECT
źródło: http://hollysamanthaa.com/2012/09/sleek-i-divine-ppq-shangri-la.html
Po bliższym zapoznaniu się z paletką i swatchami... (swoją drogą polecam kanał - może nie za język, ale za podejście do tematu ;))

... zauważam, że sporo kolorów mam już z innych firm. A tych, których nie mam poszukam. Jakby ktoś znał jakieś konkretne odpowiedniki (Inglot) może poza czernią i bielą, bo mam w innej palecie to piszcie :)
Swoją drogą patrząc na cenę ($14,99 z matową pomadką w płynie) to zdecydowanie wolę dokupić 4-5 cieni Inglota.
Macie ochotę? Czekacie? :)

Koniec przerwy, wracam do nauki. Trzymajcie się ciepło :)

piątek, 19 października 2012

Do kogo powędruje pudełeczko?

Krótkie sprawozdanie z przebiegu losowania (preezntacja niezwykle zaawansowanej maszyny losującej :D)

Pudełko wędruje do...

Bardzo proszę Cię o kontakt mailowy: maria.m.wojcik@tlen.pl
Gratuluję :)
___________________________________________________________________________________

Wybaczcie, że mnie nie ma i przez chwilę nie będzie - nauki mam masę i czasu brak zupełnie. Pamiętajcie o mnie i trzymajcie kciuki ;)

środa, 17 października 2012

Czerwień - jakaś ty jest?

Zimno, pochmurno... Kto mógłby powiedzieć, że zrobi się z tego tak piękna pogoda, jaką mamy dzisiaj we Wrocławiu? Tylko spacerować ;)

Jesień za oknem, a co z tej okazji na paznokciach?
Wczoraj skróciłam paznokcie i miałam ochotę pomalować je jakimś nudziakiem. Jednak w ostatniej chwili moją uwagę przykuł inny lakier. Oto on -->

Miss Sporty 151

Lakier kupiłam przy okazji swojej studniówki. Sukienka była czarno-srebrna, makijaż w podobnej kolorystyce. Chciałam wykończyć je możliwie najbardziej klasyczną czerwienią (ostatecznie padło na nieszczęsny lakier z Astora).

Lakier ma szeroki pędzelek. Jednak konsystencja jest bardzo dziwna - rzadka i lejąca, więc nakładanie lakieru powinno być kłopotliwe (wiecie, lakier rozlewa się po skórkach, nie kryje i tym podobne historie). Tymczasem trudność polega na czym innym.

Aby pokryć płytkę paznokcia pędzelek trzeba zanurzyć w buteleczce 3 razy. Niby nic. A jednak jak za każdym razem trzeba dokładać po troszeczkę, poprzednia część wysycha i zabawa trwa. (chyba przywykłam do lakierów, z którymi pracuje się szybko jak Essence i Wibo na przykład ;))

Pierwsza warstwa jawi się przed nami jako strażacka czerwień. Nie tego oczekiwaliśmy. Dokładamy drugą.
Druga warstwa prezentuje się zdecydowanie lepiej - przypomina kolor w buteleczce.
Mija noc i w świetle dnia okazuje się, że strażacka syrena ukryła się pod drugą warstwą. I tak w cieniu lakier jest ciemną, szlachetną czerwienią, a w słońcu wali po oczach pretensją i zbliża się do tandety.

w cieniu - w oddali kciuk, który wolał mocniejsze doznania.
Czy tylko ja widzę tak wyraźną różnicę w odcieniach?

Muszę dodać, że ten lakier należy bezwzględnie pokryć CZYMŚ. U mnie tradycyjnie już SV. A to dlatego, że lakier uwielbia zostawiać ślady swojej obecności na ścianach i kartkach. Także uważajcie :)

Tak oto klasyka walczy z tandetą. Będę po niego sięgać tej jesieni, żeby obserwować, jak toczy się to starcie i kto aktualnie wygrywa. Kibicujecie ze mną?

Jaka jest Wasza czerwień idealna?

Przypominam o mini-rozdaniu - trwa do północy! Jako, że nie prosiłam o podanie maila, zwycięzcę poproszę o skontaktowanie się ze mną mailowo :)

poniedziałek, 15 października 2012

Bez owijania w bawełnę - płyn dwufazowy do demakijażu oczu Bielenda

Ostatnio nieco brakuje mi czasu - nie ogarniam nieco systemu. Dlatego proszę Was bardzo - wybaczcie mi ewentualne dłuższe przerwy w pisaniu. Będę nadrabiać, jak tylko pojawi się ku temu okazja :)

Po raz kolejny płyn dwufazowy do demakijażu. Jest to chyba kosmetyk, który znika u mnie najszybciej. Z tego co liczę Bawełna jest czwartym produktem tego typu.
Przejdźmy do rzeczy.


Bielenda, Bawełna, 2 - fazowy płyn do demakijażu oczu

>link do KWC<

 

 

Producent:

Technicznie:
1. Opakowanie - znów smukła butelczyna, tym razem jednak różowiutka, aż miło. Wygodne, nie zdarzyło mi się jeszcze wylać za dużo produktu. Mieści 125ml.


2. Konsystencja i zapach - tradycyjnie dwie fazy - bezbarwna i różowa. Ma drobne problemy z wchłonięciem się w wacik. Zapach znów kosmetyczny.

3. Wydajność - wydajnością nie grzeszy. Mimo to starcza na około 4 tygodnie codziennego używania. Wypada słabiej niż Awokado.

Opinia:
Wszyscy pamiętamy, jak te płyny pojawiły się w Biedronce. Kupiłam wtedy moje ulubione Awokado. Dzień później, za poleceniem zoili pobiegłam po drugą buteleczkę - tym razem Bawełnianą.
Stał długo. Czekał na swoją kolej.
I tak doczekał się.
Nie mgli oczu. Zostawia tłusty film na skórze, jednak jest on delikatny, czasem mam wrażenie, że to pielęgnuje skórę pod oczami.
Z eyelinerem z essence ma trochę problemów, ale daje sobie radę. Trzeba na niego sposobu. Każdy inny makijaż bez problemu można zmyć jednym wacikiem (ach ta studencka oszczędność ;)).
Nie zauważyłam wzmocnienia rzęs. Płyn nie podrażnia oczu, nie potęguje łzawienia.
Czy polecam? Tak.
Czy bardziej niż wersję z Awokado? Nie. Jak na razie jest na podium mojego zestawienia :)

Skład:

Miałyście do czynienia?
W szufladzie czeka na mnie jeszcze wersja z Czarną Oliwką. Zobaczymy jak spisze się trzeci element rodzinki.
___________________________________________________________________________________

Co bystrzejsi dostrzegli na zielonym pasku u góry zakładkę "Jeden z wielu". Jest ona cały czas w budowie, ale powoli nabiera ostatecznych kształtów. Zapraszam jeśli chcecie zobaczyć mój subiektywny ranking kosmetyków w poszczególnych kategoriach :)

Dobrego dnia!

sobota, 13 października 2012

Hej, dzięki! + małe coś dla Was

Dzisiaj odbyło się spotkanie dolnośląskich blogerek. Trzecie, jeśli dobrze liczę od kiedy liczę ;)
Było nas 15 (albo 16?) i trzech w porywach do czterech panów. Spotkałyśmy się w K2 i spędziłyśmy sobotnie popołudnie przy pysznej herbacie/kawie i rozmowach na najróżniejsze tematy (świnki morskie królowały ;)).
Nie obyło się też bez wymianek typu - "przyniosłam - bierzcie co chcecie".
Ponadto organizatorki całego zamieszania (o nich za chwilę) zadbały o prezenty dla nas.

Z tego miejsca składam bardzo serdeczne podziękowania Dominice (z bloga: http://mirrorowisko.blogspot.com/ ) i Justynie (http://zauroczona-kosmetykami.blogspot.com/) za organizację całego przedsięwzięcia - wielkie brawa dla Was! I Agnieszce - za helfy ;)

No i Wam dziewczyny za miło spędzony czas - jesteście świetne!

A oto co przytargałam ze sobą do domu:
prezenty od firm kosmetycznych

Dodatkowo jako efekt "sprzątania ze stołu":

___________________________________________________________________________________
___________________________________________________________________________________


Mam dla Was kilka drobiazgów - zestaw z Vipery (mam taki sam), nieco kolorówki i trochę próbek.
Z miłą chęcią go oddam.


Warunek będzie jeden i prosty - krótka odpowiedź na pytania poniżej.
1. Z jakich okolic jesteś?
2. Byłaś kiedyś na spotkaniu blogerek? Gdyby było zorganizowane to czy wybrałabyś się na nie?
3. Czy myślisz, że prezenty są nieodłącznym elementem takiego spotkania?

Rozdanie trwa do godziny 23:00 w środę 17.10.2012. Po tym czasie wybiorę jedną osobę, z którą się skontaktuję i do której powędruje paczuszka.

czwartek, 11 października 2012

Melon melonowi nie równy - żel Balea Juicy Melon

Żeby się komuś tytuł nie kojarzył w sposób inny niż zamierzony! ;)

O zapach mi chodzi.

Pisałam jakiś czas temu o maśle w uroczym słoiczku, które jednak średnio przypadło mi do gustu (a to ono stoi teraz w kolejce do zużywania...). Dziś znów mam dla Was melona - czy smaczniejszego?




Balea - żel pod prysznic 
- Juicy Melon










Techniczne:
1. Opakowanie - wszystkie opakowania żeli Balea mają taki sam kształt - wygodny, nieprzezroczysty, wieczko "klika", samo się nie otworzy, mimo to nie trzeba wielkiego wysiłku, aby je podnieść. Mieści aż 300ml.


2. Zapach i konsystencja - zapach! przywodzi na myśl bardzo słodkiego, niesamowicie dojrzałego, żółciutkiego melona rosnącego gdzieś w ciepłych krajach... no dobra. Zapach jest piękny - dosyć intensywny w opakowaniu, po myciu łagodnieje i osiada na skórze. Konsystencja to coś pomiędzy żelem a kremem (?).

3. Wydajność - bardzo dobra. Żel świetnie się rozprowadza po skórze i pieni. Potrzeba naprawdę niewielkiej ilości, aby umyć całe ciało.


Opinia:
Było ciepłe lato... A ja po raz pierwszy byłam w drogerii dm. Chciałam wszystko, ale nie wiedziałam co. I wzięłam tak polecaną wszędzie Baleę. Kosztowała zawrotne 0,65 euro.
Czy żałuję?
W żadnym razie - chcę więcej.
Żel myje, nie wysusza (ale też nie nawilża), nie powoduje uczucia ściągnięcia skóry, jest wydajny, pachnie obłędnie, jest tani (3zł za 300ml?). Jedyny minus to fakt, że nie jest dostępny w Polsce.
Polecam.
W domu mam jeszcze wersję z ogórkiem i aloesem, z którego jestem równie zadowolona (i moja Mama również ;))

Skład:

Cena i dostępność - ok. 0,65-0,85 euro/ drogerie dm

Wszędzie aż huczy od tych żeli - próbowałyście? :)
___________________________________________________________________________________

Wybaczcie, że mnie ostatnio tu mało, mój wolny czas pochłania uczelnia.
Ale w sobotę na spotkaniu blogerek będę, a jakże! Nie mogę się doczekać :)

poniedziałek, 8 października 2012

Nic nowego peelingującego - Winogrono z Biedronki

Zabiegana, z masą nauki na głowie na wczoraj, zmarznięta i niewyspana...
Przychodzę do Was z uśmiechem i recenzją :D

Produkt znalazł się w moim planie denka na październik.



BeBeauty SPA - Peeling do ciała Winogrono




Producent:


Techniczne:
1. Opakowanie - plastikowe, przezroczyste, zakręcane. Urzeka swoją prostotą i wygodą stosowania, mieści 200ml.

2. Zapach i konsystencja - winogrono? jeśli nawet to po solidnej dawce wstrzykniętych aromatów sztucznych - bardzo mocno wyczuwa się chemiczny aromat. A szkoda. Konsystencja jest bardzo rzadka, sporo peelingu ucieka między palcami.


3. Wydajność - słaba! Całe opakowanie wystarczy na max 5 użyć.

Opinia:
Peeling dostałam w marcu od Kamili, jako gratis do olejku Vatika. Szukałam go wszędzie i nigdzie go nie było. Aż w końcu! I tu niestety przyszło rozczarowanie. Peeling zawsze był dla mnie kosmetykiem opcjonalnym, ale kiedy już zaczęłam ich używać to niech coś robią.
Ten niestety jest słaby. Peelinguje średnio. Drobinki są delikatne i tylko te pestki robią cokolwiek. Wysusza skórę.
Po drobnej modyfikacji (dodanie kilku kropel oliwki z babydream) przestał wysuszać.

Moja ciekawość została zaspokojona. Nie kupię więcej.

Skład:

Cena i dostępność: ok. 6zł/Biedronki (peeling widmo)
___________________________________________________________________________________

Tym samym pozbyłam się peelingu, a w szufladzie nie czeka żaden zapasowy. To czas, aby zacząć eksperyment z peelingiem kawowym! ;)

Próbowałyście peelingu z Biedronki? Czy zachwycenie produktami własnymi Biedronki już minęło?

niedziela, 7 października 2012

Nowy cykl - Dziewczyna w kuchni :)

Gotowanie może nie jest moją najmocniejszą stroną - często zdarza mi się iść na łatwiznę z braku czasu.

Ale z pieczeniem ciast i ciasteczek rzecz ma się inaczej :)
Uwielbiam piec! Kiedyś mówiłam nawet, że w życiu za dużo jest smacznych ciast żeby iść na dietę.
Dlatego też pomyślałam, że warto podzielić się z Wami moimi przepisami - sprawdzone i pyszne!

Dziś przedstawiam:

Ciasteczka ryżowe

Choć wydaje się, że składają się z wiórek kokosowych nie czuć w nich kokosa. Smakują każdemu (jak kiedyś zrobiłam do szkoły to zjedli mi na przerwie wszystkie...), robi się je błyskawicznie i bardzo prosto. Wciągają!

Inspirowane przepisem: http://lylis.blox.pl/2010/01/Ciasteczka-ryzowe-efektowne-latwe-pyszne.html


Składniki 
1 opakowanie kleiku ryżowego (ok. 170g)
180g margaryny
pół szklanki cukru (u mnie pół na pół biały z brązowym)
3 jajka
łyżeczka proszku do pieczenia
1 opakowanie cukru waniliowego
konfitura lub dżem
(opcjonalnie 4 łyżki wiórek kokosowych - ja nie dodaję, bo u mnie ich nie lubią)

Przepis
Margarynę wyjmujemy z lodówki. Do dużej miski wsypujemy kleik ryżowy, cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia (i ewentualnie wiórki). W rękach "rwiemy" margarynę na kawałki i dodajemy do miski. Na koniec wbijamy jajka. Wszystkie składniki wyrabiamy na jednolitą masę.

Płaską blachę do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia.
Piekarnik nastawiamy na 180 stopni.

Z masy formujemy kulki wielkości małego orzech włoskiego i układamy na blasze, zostawiając między nimi odstępy (ciasteczka rosną!). Na koniec w każdym z nich robimy palcem dołek.

Blachę wsadzamy do piekarnika na około 15 minut. Ciasteczka mają być jasnozłote - nie brązowe! Wyjmujemy i studzimy. Może się wydawać, że są twarde jak kamyczki, ale jeśli mają dobry kolor to spokojnie, rozmiękną.

Do dołeczków nakładamy ulubionej konfitury.
Smacznego!

sobota, 6 października 2012

Niby nic, a zmienia oblicze

Zrobiłam zdjęcia do recenzji. Wróciłam do domu. A laptop ze zdjęciami został we Wro.
Dlatego też dzisiaj recenzja kosmetyku, który podróżuje ze mną dzielnie, gdziekolwiek jadę.

Essence - Zestaw do stylizacji brwi

>link do KWC<

Producent:
zawiera dwa pudry do brwi, aplikator ma specjalnie zakończony pędzelek, dzięki któremu osiągniesz upragniony kształt.


Technicznie:
1. Opakowanie - plastikowa kapsułka mieszcząca dwa kolory cieni (2g), pędzelek, trzy szablony do brwi i mini-ulotkę. Plastik niestety zajeżdża tandetą na kilometr. Ulotka i szablony dawno już opuściły swoje rodzime miejsce. Za to cienie łatwo przenieść do innej palety (niestety nie trzymają się same...)


2. Konsystencja - suche, pudrowe wręcz cienie z zamiłowaniem do kruszenia się. Jednak dołączony pędzelek łapie i trzyma je wzorowo.

3. Wydajność - podczas przenoszenia jasny cień ku mojej rozpaczy ucierpiał i teraz jest go mniej. Nie zmienia to faktu, że mam go około 4 miesiące i wystarczy mi spokojnie na bardzo długo.


Moja opinia:
Na początku jak zobaczyłam na blogach myślę sobie - nie mogę bez tego żyć!
Potem - po co mi to w zasadzie?

Długo wahałam się pomiędzy tym produktem a zestawem do brwi od Catrice. W końcu pewnego dnia poprosiłam o pomoc przy doborze kobietę z Drogerii Natura. Wspólnie ustaliłyśmy, że to duo jest cieplejsze i będzie lepsze.

I wróciłam do pierwszego etapu ;) Od kiedy kupiłam, używam praktycznie codziennie. Zmiana może nie jest piorunująca, ale widoczna. Podkreśla moje blond brwi, nadaje im kształt (bez użycia szablonu. litości) i motywuje do systematycznej regulacji brwi.

Nic dodać nic ująć - jeśli nie przeszkadza Wam tandetny plastik, a Wasze włosy są w ciepłym odcieniu - polecam serdecznie!

Cena: 10,49zł / szafy essence


Czy ktoś jeszcze go nie zna? Czy może wolicie kredki do brwi? Czego używacie?  :)

Zobacz też

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...