czwartek, 30 maja 2013

Alterra nie stworzyła peelingu.

Pogoda za oknem nie zachęca do opuszczania czterech ścian, więc pewnie za chwilę wezmę się za naukę. Wszak sesja się zbliża (co można zaobserwować po mojej wzmożonej aktywności na blogu ;)).

Dziś przychodzę do Was z produktem, który ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że Alterra w dziedzinie kosmetyków kąpielowych się nie sprawdza. Zapraszam.

Alterra, Peeling pod prysznic `Czerwona pomarańcza i cukier trzcinowy`










1. Opakowanie - miękka tuba stojąca na zakrętce, mieszcząca 200ml. Zamyka i otwiera się wygodnie, nawet mokrymi rękoma. Otwór dozuje ilość peelingu jaką chcemy, nie przytyka się. Do użycia zachęca obrazek czerwonej pomarańczy.


2. Zapach - pisałam już przy poprzednich recenzjach produktów Alterry - wszystkie pachną tak samo. Serio. Mój nos może na początku wyczuwa jakieś nieśmiałe różnice w aromacie, podczas używania mam wrażenie jakbym używała żelu o zapachu Alterry.

3. Konsystencja - peeling powinien ścierać. Tymczasem ten produkt ma konsystencję żelu pod prysznic tej firmy. Powinny być tam drobinki ścierające. Powinny, bo jedyne uczucie jakie mam to jakby ktoś wsypał na całą tubę jedną łyżkę drobno zmielonego cukru kryształu.


4. Wydajność - po 4 "peelingach" produktu zostało nieco ponad połowę.

Moja opinia:
Zdecydowanie nie dla mnie. Drobinki ścierające są tak małe i jest ich tak niewiele, że nie ma praktycznie różnicy czy do mycia ciała użyję peelingu czy żelu pod prysznic. A skoro działa jak żel to po co przepłacać?
Może delikatnie masuje skórę. Ale wysusza. Może ma dobry skład, ale leży z wydajnością. Do tego zapach, który nie przypomina nic konkretnego. Zawiodłam się na tym peelingu.
Jak tylko go skończę, co obstawiam, że nastąpi w niedługim czasie, biorę się za peeling kawowy. Zobaczymy czy przebije peeling solny z Rossmanna :)

Skład:

Fakt otrzymania produktu w ramach współpracy nie ma wpływu na moją recenzję.

Miałyście do czynienia z tym peelingiem? A może w przeciwieństwie do mnie jesteście fankami żeli pod prysznic Alterry? 

PS Kamyczek organizuje akcję "Czerwiec za 50zł", podobną do organizowanej w zeszłym roku. Gdyby nie to, że chcę kupić podkład mineralny, a do zakupu zbieram się od trzech miesięcy z chęcią bym dołączyła. Choć może jeszcze... Kto wie. Kto bierze udział? :)

wtorek, 28 maja 2013

Romantyk, który nie zginie. Rimmel Salon PRO

Nie udało mi się odeprzeć pokusy 40% zniżki w Rossmannie. Po bardzo udanym romansie i zachwytem nad klasyczną czerwienią z nowej serii Rimmel przespałam się dwie noce i wróciłam po drugi lakier. Także klasyczny, bo w klasykę warto inwestować.
Poza tym zadziałała też siła sugestii Innookiej :)





227 New Romantic jest piękny. Jest tak ładny, że nie mogę oczu od niego oderwać. Sprawia, że dłonie wyglądają na zadbane i eleganckie, pasuje na każdą okazję (z miłą chęcią pomalowałabym nim paznokcie na swój ślub, na razie miałam go tylko na egzaminie).


Pędzelek jest szeroki. Konsystencja jest niestety nieco rzadsza niż w Rock`n`roll, przez co łatwiej zalać skórki. Na zdjęciu mam 3 warstwy lakieru. Dwie wyschną same po ok. 30 minutach, przy trzech bez wysuszacza ani rusz.


Wróżę nam długą i romantyczną historię z happy-endem, biorąc pod uwagę fakt, że czerwień w stanie nieruszonym zmyłam po 3 dniach (w tym mycie naczyń i łazienki...).
Będzie często gościł na moich paznokciach.

wybaczcie jakość zdjęcia, ale aparat nie chciał współpracować przy takiej pogodzie jaką mamy za oknem...
Dodatkowo, rzuciło mi się dzisiaj w oczy przy porannym makijażu, że wygląda praktycznie tak samo jak cień z Inglota DS 488, z tym, że w lakierze mniej widoczne są drobinki - "wychodzą" dopiero przy sztucznym świetle.


W cenie regularnej (19zł) ta seria lakierów jest dla mojego studenckiego budżetu za droga. W cenie obniżonej (11,40zł) naprawdę warto wypróbować.


Podoba Wam się ta seria lakierów?

poniedziałek, 27 maja 2013

Włosy trzeba czasem nakarmić - odżywka Artiste

Odpocznijmy od tematu zakupów w Rossmannie ;)

Dziś będzie o produkcie, który zagościł w moich kosmetycznych zbiorach dosyć dawno. Podejść było kilka, tak naprawdę obsługi nauczyłam się niedawno. Ale o tym za chwilę.

Artiste, Hair Care & Styling, Odżywka intensywnie regenerująca

Producent:
Artiste odżywka do włosów intensywnie regenerująca, dzięki zawartości keratyny, naturalnego budulca włosów oraz jedwabiu, bogatego w źródła protein, znacznie poprawia kondycję włosów uszkodzonych mechanicznie, termicznie lub zabiegami farbowania, utleniania i trwałej ondulacji. Skutecznie odbudowuje ubytki w strukturze włosów, a przez to pogrubia je, wygładza, odżywia i nawilża. Dodatek gliceryny zapobiega przesuszaniu się zarówno włosów, jak i skóry głowy, zaś pantenol zapewnia dodatkowe działanie pielęgnacyjno-odżywcze. Włosy w krótkim czasie są zregenerowane, odzyskują zdrowy wygląd i połysk.

>link do KWC<



1. Opakowanie - nie zwraca szczególnej uwagi - szaro-różowe, profilowane, z wygodnym i solidnym zapięciem. Nie widać ubytku produktu. Mieści dość niestandardową ilość produktu - 275ml.


2. Konsystencja - odżywka jest gęsta, nieco woskowa. Nie spływa z włosów.

3. Zapach - tutaj znów niczym się nie wyróżnia, pachnie trochę jak odżywki z silikonami (od pół roku już takowych nie używam, ale właśnie taki zapach przychodzi mi na myśl).


4. Wydajność - ze względu na rzadkie i specyficzne używanie produkt jest bardzo wydajny.

Dlaczego sięgnęłam po tą odżywkę?
Naczytałam się, że świetnie odżywia włosy, pomaga im się odbudować. A ponieważ kosztuje raptem 5zł pomyślałam, że co mi szkodzi.

Moja opinia:
Zaznaczyłam na początku, że podejść było kilka. Włosy dla przypomnienia mam wysokoporowate (ostatnio średnio w kierunku wysoko).
Pierwsze podejście - odżywkę Artiste nałożyłam solo jak zwykłą odżywkę po myciu. KOSZMAR. Włosy były spuszone, sztywne, ciężko było je rozczesać, nie sposób było je ułożyć. Myślę sobie, no nie. Masakra, nie odżywka.
Przy drugim podejściu byłam już nieco mądrzejsza - dodałam odrobinę Artiste do normalnej odżywki (wtedy zdaje się, że Isana z olejkiem babassu) - tutaj udało się nieco ogarnąć puch, choć włosom wciąż daleko było do stanu nawilżenia i odbudowania.
Trzecie podejście zaś...
Nie wiem czy zdarzyło Wam się już doświadczyć uczucia, że włosy są ZA MIĘKKIE - niczym włosy dziecka. Taki właśnie efekt osiągnęłam po przedawkowaniu kuracji nawilżających. Olej, odżywka, szampon - wszystko miało na celu ograniczyć puszenie, w efekcie jednak "przepoiło" włosy - stały się bardzo miękkie i delikatne, a przez to podatne na uszkodzenia.
Wtedy przypomniałam sobie o leżącej w szufladzie odżywce Artiste.
Obecnie nakładam ją w stosunku 1:1 z odżywką nawilżającą (Balea Morela&Aloes albo Kokos&Kwiat Tiare) przynajmniej raz na dwa tygodnie. Włosy po takiej kuracji są pogrubione, mięsiste, dobrze nawilżone i faktycznie odbudowane.

Podsumowując: 
Bomba proteinowa, której trzeba nauczyć się używać. Z pewnością nie jest to produkt do codziennego stosowania. Dawkowana z umiarem działa lepiej (i szybciej) niż niejedna maska. Do tego kosztuje grosze. Warto mieć ją w swoich zbiorach. Wiem, że kiedy mi się skończy sięgnę po nią ponownie.

Dostępna tylko w drogeriach Natura. Produkt polski.
Skład:

Czego używacie do "karmienia" włosów? A może wciąż walczycie z puchem? 

piątek, 24 maja 2013

Rock`n`roll to klasyka? Rimmel Salon PRO

Wczoraj był post o zakupach a już dzisiaj (zanim akcja w Rossmannie się skończy) muszę Wam pokazać lakier na paznokciach.

Nie wiem wprawdzie jeszcze jak z trwałością (malowałam dzisiaj, po zrobieniu obiadu i myciu naczyń wciąż trzyma się nieźle), ale cała reszta na plus.

Kolor to klasyczna czerwień - dobra na każdą okazję, bo elegancka, wyrazista, ale nie wulgarna. Dokładnie takiego koloru szukałam. Jak dla mnie jest idealny.
Szeroki pędzelek i konsystencja sprawiają, że malowanie paznokci zajmuje dosłownie chwilkę.


Przy zmywaniu nie sprawia problemów (musiałam go przemalować, bo bezmyślnie pomalowałam wczoraj paznokcie przed spaniem bez Poshe), choć jak to czerwień, zdarza jej się zabarwić palce.


Cena regularna to ok. 18-19zł, teraz można go nabyć za 11zł.
I jak ja nigdy nie kupuję lakierów droższych niż 10zł tak ten zakup uważam za udany - Rimmel się postarał.

Klasyk, który każda kobieta powinna mieć w domu ;)

Myślicie, że warto inwestować w klasyczne kolory lakierów do paznokci?

czwartek, 23 maja 2013

Spróbuj utrzymać portfel na wodzy.


Zwiastuję wysyp postów zakupowych w najbliższym czasie :)
Ale nie trzeba być prorokiem - chyba każda kobieta skusi się choćby na jakiś drobiazg słysząc, że kosztuje 40% mniej, bo to prawie jak 50%, a to przecież pół ceny, więc więcej można kupić! >logika kobieca ;)<

Sama sobie się dziwię, bo oprócz żelu pod prysznic (szóstego?) to wszystko co kupiłam planowałam kupić od dłuższego czasu.


Żel z Isany (2,99zł) - cena mówi sama za siebie - bardzo lubię te żele :) Tonik Herbal Garden (5,39zł - na całą pielęgnację twarzy też jest -40%) na miejsce zużytego toniku z Lirene, o którym pisałam wczoraj.
Oprócz tego bezbarwny lakier z Lovely (3,39zł), który posłuży do ratowania rajstop przed uciekającymi oczkami i zabezpieczania gwintów.
Na idealny czerwony klasyczny lakier poluję od bardzo dawno, o tych z Rimmela serii PRO słyszałam już dużo dobrego (11,39zł).

Na koniec puder Rimmel Stay Matte (14,99zł) ponieważ puder z Synergen dobiega końca. Kupiłabym ponownie ww puder, ale zauważyłam, że nie dogaduje się z mineralnym podkładem - po nałożeniu pudru z Synergen świecę się szybciej niż bez niego.




Za to pochodziłam sobie jeszcze trochę po sklepach odzieżowych i kupiłam szorty beżowe (34,90zł - C&A, gdzie w taką pogodę!?) i czerwoną sukienkę w sportowym stylu (19,99zł - Pepco), która bez paska wygląda trochę jak koszula nocna :)



Planujecie skorzystać z akcji Rossmanna? :) Co jest na Waszej liście?

środa, 22 maja 2013

Dziękuję, u mnie maj - zużycia marzec-kwiecień-maj


Witajcie!
Moje żółte pudełko z pustymi opakowaniami już się nie domyka, czas najwyższy przedstawić swoje zużycia. Takie posty nie tylko dostarczają Wam informacji i krótkich opinii, ale też są cenną wskazówką dla mnie - co zużywa się w jakim tempie :)

Ogół:

I szczegół:
Włosowe (?) zużycia prezentują się najbardziej okazale.
Sok z aloesu służył mi jako mgiełka nawilżająca, wzmocnienie odporności, do maseczek z glinki, do spryskiwania pędzli do minerałów... czekam na niższą cenę i na pewno kupię kolejną butlę.
Isana z babassu (wycofana) - pod koniec używania zaczęła mnie drażnić, bo wiedziałam, że odżywka z Balea działa lepiej. Drugie farbowanie henną opisywałam tutaj, zaś o szamponie pisałam tu (do jednego i drugiego chętnie wrócę.) Wypiłam kolejne 30 kubków herbatki z pokrzywy (włosy coraz mocniejsze!). W podróży zużyłam też próbkę szamponu z Organicum (świetne rozwiązanie na wyjazdy :))

Kategoria twarz-ciało prezentuje się nieco słabiej. Tonik z Lirene (wycofany) był świetny i aż szkoda, że już nie można go dostać. Płyn micelarny recenzowałam tutaj. Żel Balea wiśnia-migdał służył mi przez zimny kwiecień, natomiast w marcu towarzyszył mi jeszcze olejek. W końcu zużyłam wiadro balsamu do ciała od Isany, który na cieplejsze dni zdecydowanie się nie nadaje ze względu na ciężki i słodki zapach. Niestety skończył mi się też peeling solny, który na razie pozostaje moim ulubionym peelingiem. Opakowanie wykorzystam do przygotowania peelingu kawowego.

Kolorówka niestety skromniutko. Skończyłam róż z essence (niestety limitowana edycja) i Carmex (w szufladzie czeka następna tubka). Dwa lakiery praktycznie dobiły dna - French Manicure od Miss Sporty i Hazelnut Cream Pie od essence. Dodatkowo zaplątały się jakieś próbki podkładów w płynie.
Na zdjęcia szczegółowe nie załapało się opakowanie po wacikach - tradycyjnie Lilibe z Rossmanna.




Jak widać po kolorach było dość zielono - skończyło się sporo produktów, które mi pasowały. Przy następnych pustych opakowaniach wydaje mi się, że będzie ich jeszcze więcej, bo aktualnie mam dość dobrze dobraną pielęgnację.
Ciągle dążę do tego żeby zużycia przewyższały zakupy i o dziwo - trochę się nawet udaje ;)

Na koniec chcę się pochwalić - wprawdzie moda na paznokcie ombre już przeszła dawno, ja jednak dopiero dwa dni temu skusiłam się na nie po raz pierwszy. Efekt bardzo mi się podoba i z pewnością będę do niego wracać :)
[tylko na jednym paznokciu, bo nie byłam pewna czy efekt mi się spodoba i nie miałam dostatecznie dużo czasu na malowanie wszystkich :)]

Jak na pierwszy raz - może być?
Jak Wasze zużycia? :)

piątek, 17 maja 2013

Zupełnie niepozorny - Isana Med żel pod prysznic z olejkiem pomarańczowym


Zamiast siedzieć teraz i uczyć się do kolejnego kolokwium (które mam za 3 godziny :D) postanowiłam przyjść do Was z recenzją. Zauważyłam wczoraj, że na mojej półce jest przynajmniej kilka produktów, które niedługo się skończą, a nie doczekały się swojej recenzji - czas to nadrobić!

I tak dzisiaj żel, który dostałam w "Torbie z wiosną", a na który sama nigdy nie zwróciłabym uwagi.






ISANA MED - Żel pod prysznic z olejkiem pomarańczowym












1. Opakowanie - właśnie ono jest niepozorne - białe, nieprzezroczyste, z błękitnym zapięciem. Na dodatek
napis Isana Med - nie zachęca. Może tylko te kwiatki... Wzornictwo jest proste, zapięcie mocne, otwór dobrze dozuje produkt, mieści standardowo 250ml. Wszystko na plus.

2. Konsystencja - gęsta, żelowa. Nie ma obaw, że połowa żelu wyląduje na dnie wanny. Łatwo rozprowadza się na ciele, dobre się pieni.

3. Zapach - jak zobaczyłam Isana Med to pomyślałam, że pewnie pachnie aptecznie. Nic bardziej mylnego! Zapach jest CUDOWNY! Pachnie trochę jak sok multiwitamina - bardzo apetycznie i orzeźwiająco. Ogromny plus!

4. Wydajność - konsystencja sugeruje, że żel powinien być bardzo wydajny. Niestety, ale w moim przypadku tak nie jest i na podstawie obecnego poziomu żelu szacuję, że przy codziennym myciu żel wystarczy na dwa-trzy tygodnie maksymalnie.


Moja opinia:
Kiedy dostałam ten żel zaczęłam czytać etykietę. Oto jakie zapewnienia się na niej znalazły:

Łagodnie. A SLES na drugim miejscu w składzie. Pocisnęli. Ale się nie zrażam, mnie ten składnik nie podrażnia.


Żel świetnie myje, dobrze się pieni, nie wysusza skóry, ba, powiedziałabym nawet, że należy do gatunku żeli, po których nie trzeba używać balsamu do ciała (mówię to ja, która balsamu używa po każdym myciu ;)), więc świetnie sprawdzi się w podróży. Konsystencję ma świetną, zapach jeszcze lepszy, opakowanie wygodne... Gdyby nie wydajność byłby idealny.

Podsumowując - jeśli ten żel nigdy nie przykuł Waszej uwagi na półce, najwyższy czas, aby to zrobił. Chociaż powąchajcie i zadecydujcie czy zabierzecie do domu na lato - potem jest tylko lepiej :)
Czy kupię ponownie? Jak tylko zużyję żele, które mam w szafce to na pewno tak.
Cena: 5,49zł/250ml

Fakt otrzymania produktu za darmo nie ma wpływu na moją recenzję.

To teraz idę się uczyć, trzymajcie kciuki jeszcze jeden dzień proszę! :)

środa, 15 maja 2013

Słodko i ostro - twarda sztuka od Organique


Dawno, dawno temu, bo w okresie Bożonarodzeniowym (...ale zapłon) chwaliłam Wam się, że dostałam masełko do ciała. Zapowiedź była, wszyscy już zapomnieli, więc przyszedł czas, żeby sobie przypomnieć :)

W ramach wstępu zauważę, że na opakowaniu dumnie widnieje logo "HIT Organique", a oprócz pełnego opakowania masełka można też kupić mniejsze ilości na wagę. Produkt ma bardzo wysokie noty na wizażu >klik<.


Organique, Balsam do ciała z masłem shea - Orange&Chilli



1. Opakowanie - metalowa puszeczka, zakręcana, mieszcząca 150ml kosmetyku. Jak widać bliskie starcie z podłogą wywołało trwały uraz na jej stanie. Nie ma obaw, że opakowanie się otworzy. Wzornictwo proste i typowe dla marki.


2. Zapach - "Orange&Chilli" - mówi dużo. Przy pierwszym starciu pomarańcza gra pierwsze skrzypce. Ale wystarczy chwila, a gdzieś z ukrycia wybija się nutka chilli - na ciele jest ona nawet bardziej wyczuwalna. Zapach pasuje na zimę - ma w sobie coś rozgrzewającego, ale będzie też dobry na lato - przez tą lekkość i owocowość pomarańczy.

3. Konsystencja - jest to najbardziej zbite masło z jakim miałam do czynienia. Prawie jakbyśmy wyjęli "Delmę" z zamrażarki :D Staje się przez to nieco trudne w użyciu - zwyczajnie brak mi cierpliwości do smarowania nim całego ciała, dlatego testuję je na mniejszych obszarach. Rozpuszcza się dopiero pod wpływem ciepła dłoni.


4. Wydajność - nie używam go do całego ciała. Przez swoją konsystencję masło jest wydajne. Nawet bardzo.

Dlaczego akurat to masło?
A to już nie do mnie to pytanie - dostałam w prezencie :)

Moja opinia:
Kiedy kompletowałam Blogboxa (wieki temu) jako próbkę wrzuciłam tam masełko z Organique. Byłam zachwycona zapachami i nawilżeniem. Marzyłam o tym, żeby kiedyś mieć swoje kilka gramów.
Masło przede wszystkim pięknie pachnie, zapach utrzymuje się bardzo długo (nie tylko na ciele, na ubraniach też!), wchłania się dosyć szybko, nie pozostawia nieprzyjemnego filmu na ciele. Nawilża bardzo dobrze, choć tu należy się dopisek*. Masło ma świetny skład, może nie idealny, ale naprawdę wyróżnia się na tle innych.
*Moim ulubionym miejscem docelowym są wiecznie przesuszone pięty i dłonie. Używam tego masełka praktycznie każdego wieczoru :) Stosowałam też na usta - głównie na noc - regenerowało je bardzo dobrze.
Jedynym minusem może być konsystencja - nie każdy ma czas na zabawę z wydobywaniem tak gęstego masła z opakowania i czekania aż się trochę rozpuści.
Zanim je zużyję miną wieki (zużycie widoczne na zdjęciu po dwóch albo trzech nawet miesiącach...). Czy wrócę? Być może - w tym momencie ciężko mi to stwierdzić. Ciekawa jestem jak sprawdzi się na przykład w podróży - pożyjemy zobaczymy jak zwykł mawiać mój Tata.

Podsumowując - jeśli nie testowałyście jeszcze masełka z Organique - polecam kupić mniejsze na próbę - naprawdę warto choćby spróbować! :)
W cenie wybaczcie, ale się nie orientuję, jeśli ktoś ma dane na ten temat to proszę o info w komentarzu :)

Wyjątkowo na koniec obietnice producenta:
Organique to polska produkcja - możemy być dumni :)
Miałyście masełka tej firmy? Jak Wasze odczucia? 
Moim osobistym zdaniem są dużo lepsze pod względem działania od TBS na przykład..

PS Ciężkie czasy w życiu studenckim nadchodzą. Choć dla mnie w zasadzie przeżyć czwartek, piątek i poniedziałek, a potem będzie już tylko kolorowo :) Więc trzymajcie jutro kciuki bardzo mocno, proszę! Postaram się wyjątkowo nie zniknąć znacząco - w wolnym czasie dorobię trochę zdjęć, bo jest o czym pisać :)

sobota, 11 maja 2013

Wszystko co dobre... jest limitowane. Szampon Alverde


Nie, nie będę tu nawiązywać do micela z Biedronki, do którego recenzji się przymierzam i o którym pewnie wszyscy już wiedzą, że jest wycofywany.

Będzie o innym produkcie - moim małym ulubieńcu. Zapraszam :)

Alverde - Szampon rodzinny Jabłko i Papaja


Techniczne:
1. Opakowanie - smukła i zgrabna butelka o prostym wzornictwie. Mieści 300ml (super!). Zamknięcie jest solidne. Jedyne do czego mam zastrzeżenia to ten "kolec" - zdarzyło mi się nim zranić.


2. Konsystencja - żelowa, dosyć zwarta, ale też łatwo wydobyć ją z opakowania.
3. Zapach - lekki i świeży, może nie do końca jabłkiem i papają, ale bardzo przyjemnie i owocowo pachnie. Zapach nie utrzymuje się na włosach.


4. Wydajność - używam go na zmianę z szamponem z SLS i żelem Babydream od blisko 2 miesięcy - stwierdzam, że jest wydajny.

Dlaczego po niego sięgnęłam?
Przyznaję się, po recenzji karminowych ust. Po takiej recenzji prawie sam wskoczył do koszyka przy okazji zimowej wizyty w dm.

Moja opinia:
Świetnie się pieni, jest delikatny dla włosów, nie plącze ich, świetnie domywa oleje. 
Moim zdaniem jest świetny na wyjazdy, kiedy ilość miejsca w kosmetyczce jest ograniczona - tak było ostatnim razem w Pradze - przed myciem olejek na godzinę, mycie tym właśnie szamponem i odżywka (której i tak nie miałam :D) byłaby już zbędnym dodatkiem.
Jest to szampon po który sięgam ostatnio najczęściej. Nie zawiera silikonów (moje włosy bardzo ich nie lubią), zawiera detergent, który jest nieco słabszy od owianych złą sławą SLS`ów.

Ma jednak dwa minusy.


Wyglądają one tak:
<- nie dość, że dm

to jeszcze edycja limitowana     ->










Dlatego też będąc ostatnio w czeskim dm i widząc go na półce bez zastanowienia wrzuciłam do koszyka drugą butelkę. Nie robię większych zapasów, bo może będę chciała spróbować czegoś nowego. Wiem jednak, że używać go będę z przyjemnością.


Cena: €2,45 / dm
Skład:

Podsumowując:
Jeśli gdzieś na niego wpadniecie - polecam z czystym sumieniem!

Zmieniacie szampony? Czy używacie cały czas jednego? Ja staram się pamiętać i żonglować trzema sprawdzonymi, przez co zużywanie szamponów idzie mi dużo wolniej :)

piątek, 10 maja 2013

Milowy krok do naturalnej pielęgnacji

Muszę się Wam pochwalić, po prostu muszę :)
Ostatnimi czasy powoli zmieniam swoje kosmetyki na mniej chemiczne, bardziej naturalne (wszystko z wyjątkiem żelu pod prysznic i balsamu do ciała), szczególnie zaś okolice twarzy staram się traktować łagodniej.

Wygrałam niedawno rozdanie na blogu u kosodrzewiny79, paczuszka przyszła wczoraj. Może na zdjęciu nie robi takiego wrażenia - na żywo był to cały karton dobroci.
Znalazłam tam wszystko, co miałam w planach kupić od dawna - glinki, peelingi naturalne, masło shea, mydło Alepp i mydło peelingujące... i wiele wiele innych. Nie umiem sobie wyobrazić lepszej nagrody - tego naprawdę mi brakowało.

Zobaczcie sami.


Cieszę się ogromnie i dziękuję za możliwość wzięcia udziału w takim rozdaniu - nagroda jak z małych kosmetycznych marzeń :)

poniedziałek, 6 maja 2013

Podróż za jeden uśmiech - Praga.

Znów dzisiaj niekosmetycznie, już niedługo wrócę do postów z recenzjami.
Tymczasem dzisiaj kilka zdjęć z Pragi. Zainspirowana postem Lusterka Em upatrzyłam sobie właśnie tą stolicę za cel. Najlepiej żeby było tanio (bo student) i wyjątkowo (bo też student).

W towarzystwie koleżanki, gotowa na przygodę, zaopatrzona w 1000 koron - start.
Dojazd do Pragi z Gliwic zajął nam ok. 7 godzin, powrót około 8 godzin, podróżowałyśmy... autostopem :D Coś niesamowitego, moja pierwsza tak długa podróż w ten sposób, a już chcę się wybrać w kolejną.
Na dokładkę korzystałyśmy z couchsurfing`u, więc nocleg też nie kosztował nas nic (nasz gospodarz spędził z nami piątkowy wieczór i całą sobotę - pokazując Pragę bardziej i mniej znaną)
Piątek wieczór, sobota i niedzielne przedpołudnie i niestety trzeba było wracać.

Jak wrażenia?
WOW.
Chcę więcej. I na pewno będzie więcej. Podróży i Pragi mam nadzieję też.
Jeden z lepiej spędzonych weekendów majowych :)

Teraz trzeba przysiąść do książek, pozaliczać wszystko w pierwszych terminach, wyrobić godziny praktyk i świat stoi otworem :)

Nietypowy post, ale też podróż była nietypowa. Kilka zdjęć na koniec - też takich mniej typowych ;)

"ukryty ogród" i rzeczony uśmiech - najcenniejsza waluta :)
TV tower z raczkującymi bobasami - ku pamięci ofiar zamachu z 11 września
takie właśnie dzieciaki pną się po wieży powyżej.
autor ten sam - ku pamięci osób, których życie zostało zrujnowane przez totalitaryzm.
ławeczki w ogrodzie.
panorama Pragi raz.
panorama Pragi dwa - TV tower w tle.
panorama Pragi trzy. fontanna na tle pierwszym, zamek na planie drugim.

kłódki i most Karola
ściana Lennona

Zobacz też

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...