sobota, 31 marca 2012

20R - Hit zimy i zimnej wiosny - Współpraca z Carmex :)

Jak patrzę na termometr i widzę, że za oknem jest 1,5 stopnia to cieszę się, że siedzę sobie w domku i nie muszę już nigdzie wychodzić :) Mam nadzieję, że Wam też jest ciepło i przyjemnie - w końcu jest sobota i można sobie pozwolić na odpoczynek :)

Przychodzę dzisiaj do Was z moim absolutnym niezbędnikiem na zimę... W zasadzie to na każdy dzień. Chyba nie ma blogerki, która o nim nie słyszała :)

Mam dwie wersje - jedną, którą kupiłam sama i drugą, którą dostałam w ramach współpracy od Carma Laboratories za pośrednictwem pana Pawła, za co serdecznie dziękuję.
Przy okazji zapraszam Was na ich fanpage na Facebooku ;)
http://www.facebook.com/CarmexPolska

Zacznę od "klasyka" i od razu mojego zdania na ten temat :)

Carma Laboratories, Carmex Lip Balm SPF15 - Balsam do ust w sztyfcie


1. Opakowanie, zapach, konsystencja.
Wybrałam sztyft, bo szukałam akurat pomadki ochronnej na zimę. Wybór padł na Carmex, zastanawiałam się czy pobije moją ulubioną Neutrogenę. Opakowanie rzuca się w oczy - bardzo charakterystyczne. Zapach mi nie przeszkadza, ktoś nazwał go jako kamforowy. Dla mnie jest leciutko mentolowy. Standardowo - w zimnie jest dosyć twardy, w cieple gładko sunie po wargach.
Minus - jak się wykręci za dużo to potem nie chce się wkręcić z powrotem - trzeba wcisnąć palcem.


2. Trwałość
Wybitna! Bez jedzenia i picia utrzymuje się na wargach nawet 5 godzin! Wystarczy zacisnąć usta i znów ochrona jest odnowiona :)


3. Wydajność
Używam od kiedy nadeszły mrozy - będzie już chyba drugi miesiąc, w sumie to trzeci nawet. Nie zużyłam jeszcze :)

4. Działanie
Zaraz po pierwszym nałożeniu pomyślałam - nie polubimy się. Jednak już przy drugim wiedziałam, że nie zamienię go na nic innego. Pozostanie ze mną forever and ever.
Po pierwsze - delikatne mrowienie! Podczas wietrznej zimy przy -20 faktycznie przeszkadza, ale poza tak ekstremalnymi warunkami bardo je lubię.
Po drugie - doskonałe nawilżenie i wygładzenie! Usta są bardzo całuśne :) Mięciutkie i gładziutkie.
Czego chcieć więcej?

5. Opinia
Jak mówiłam - zakochałam się w tym sztyfcie. Jak mi się skończy kupię na pewno następny Carmex :)

Cena regularna: 8,99zł (Rossmann)


Drugi, który posiadam to nowość:

Carma Laboratories, Carmex Moisture Plus Pink


1. Opakowanie, zapach, konsystencja
Opakowanie jest bardzo dyskretne, jak szminka, co podoba mi się bardzo. O ile wersja wyżej jest unisex o tyle raczej nie widzę faceta, który wyciąga tą wersję z torby :D Ten sam problem z zacinającym się wykręcaniem.
Kolor sztyftu może przerażać, ale na ustach okazuje się delikatnym różem. Nie używam szminek, bo nie lubię - kolor tego Carmexu pasuje mi praktycznie zawsze.
Konsystencja jest nieco bardziej kremowa, zapach zaś... Pamiętam, że tak pachniał mój pierwszy błyszczyk - przez sentyment - uwielbiam :) (błyszczyk pamiętam, że był migdałowy, ale mi ciężko określa się zapachy ;)


2. Trwałość
Wytrzymuje max 2 godziny, później znika z ust w magiczny sposób.

3. Wydajność
Używam go od trzech tygodni zdaje się, widać, że będzie słabsza niż w przypadku klasycznego sztyftu, jednak wciąż niezła.

4. Działanie
Nawilża całkiem nieźle, tylko niestety krótkotrwale. Musiałabym chyba w kółko smarować nim usta, aby uzyskać efekt jak wyżej.


5. Opinia 
Bardzo podoba mi się jego wygląd - kolor, opakowanie, forma, ale mam wrażenie, że przy tej dbałości o dopieszczenie szczegółów na dalszy plan zeszło działanie, a szkoda, bo mógłby być hitem. Używa mi się go przyjemnie, ale po zużyciu chyba do niego nie wrócę.

A tak prezentuje się na ustach :)
Cena regularna - 16,99zł (Rossmann)

Fakt otrzymania produktu za darmo w żaden sposób nie wpływa na moją opinię o nim.

Jak wiele blogerek, tak wiele opinii :) Jesteście na tak?

PSt! Na koniec dodam, że Biała Perła to moja nowa miłość. Zobaczcie efekty po tygodniu używania:
Tak wyglądały moje zęby jeszcze tydzień temu.
Widać? Prawda, że widać? (na ustach Carmex bezbarwny)
Używam więc dzielnie dalej :) Są szanse na prawdziwie białe zęby!
Dobrego wieczoru!


czwartek, 29 marca 2012

19R - Możesz pokochać lub znienawidzić - Original Source Chocolate&Mint

Zbliża się koniec miesiąca, a ja nawet nie chcę patrzeć do pudełka "denko", bo świeci pustkami. Zużywanie idzie mi bardzo opornie... Ale walczę dzielnie i może za tydzień jednak się zużyciami pochwalę :)

W międzyczasie coś, na co niedawno był wszechobecny szał na blogach. Skusiłam się i ja.

Original Source, Chocolate & Mint Shower Gel - Żel pod prysznic z czekoladą i miętą

Od producenta:
Dekadencja pod prysznicem! Daj się oczarować połączeniu rozkosznej czekoladowej słodyczy i miętowego orzeźwienia. Wrażenia ukryte w butelce żelu pod prysznic Original Source Chocolate & Mint są jak wykwintny deser bez ani jednej kalorii. Ulegniesz jego urokowi albo nie, ale prysznic nie będzie już nigdy tym samym co przedtem. 




Ode mnie:
1. Opakowanie 
Stojące na zakrętce - plus, bo nie musimy za każdym razem machać tym żelem, aby coś nam wyleciało. Silikonowy zaworek (jak przy ketchupie :D) powinien zapobiegać rozlewaniu produktu - nie sprawdza się totalnie, żel zawsze rozlewa się dookoła siebie. Chropowata powierzchnia ułatwia trzymanie. Mieści 250ml.


2. Zapach i konsystencja 
Uwielbiam zapach i smak czekolady z miętą na równi co słodycze kawowe (swoją drogą wczoraj jadłam lody mięta czekolada i były przepyszne!).
Ale ten zapach jest tak mocny i skoncentrowany, że uderza w całą łazienkę. Nie przenosi się na skórę.
Konsystencja jest raczej wodnista. Spływa z ciała, rozlewa się po wannie, przypomina trochę rzadką galaretkę? Ciepły rzadki budyń?


3. Wydajność 
Słaba. Przez to, że kosmetyk bardzo lubi moją wannę. W zasadzie lubi ją bardziej ode mnie.

4. Działanie
Myje? Myje. Ale nic poza tym. Nie nawilża, nie wygładza, nie podrażnia (za wyjątkiem nosa na dłuższą metę).Rzekłabym nawet, że nieco wysusza (i mówię to ja, która po każdym prysznicu pamiętam o użyciu balsamu/masła do ciała).

5. Opinia
Należę do tej grupy, co raczej znienawidzi ten produkt niż pokocha. Raczej nie kupię ponownie, bo znam żele, które są w podobnej cenie i potrafią coś jeszcze oprócz "stania i pachnienia" :) Marzę o tym, aby go skończyć, co zresztą nie powinno zająć więcej niż tydzień.


Cena regularna - 9,99zł/ w ofertach specjalnych spada do 6,99zł (Rossmann)

Skład:

Jakie emocje wzbudza u Was Original Source? Macie swój ulubiony wariant zapachowy?

PS Oddział (fabrykę?) pz Cussons czyli producenta mijam za każdym razem gdy jadę do centrum Wrocławia :D

poniedziałek, 26 marca 2012

Włos(ka) historia :)

Może nie będzie to historia, ale wpis o pielęgnacji.
Już niedługo przyjdzie czas na podsumowanie miesiąca, jak doprowadzę mieszkanie do stanu używalności, bo na razie kończę walkę z rurami od centralnego ogrzewania w podłodze. Całe szczęście już koniec. Dwa dni i wszystko (miejmy nadzieję) wróci do normy :)
Miało być o włosach.

Na dzień dzisiejszy moje produkty do włosów prezentują się następująco:


Dzieląc na poszczególne kategorie:

Szampony:
Można nazwać mnie szamponolubicielką (to jeszcze nie maniactwo :D), ale tkwię w przekonaniu, że moje włosy lubią różnorodność i dosyć szybko przyzwyczajają się do konkretnego specyfiku. 
Od lewej:
Elseve Nutri-Gloss - z tego co się orientuję to zastąpili ten szampon czymś innym, o podobnym działaniu tylko butelka chyba przezroczysta. Jego zużywanie idzie mi najoporniej...
Babydream Shampoo - osławiony już szampon dla dzieci - aktualnie w Rossmannie za 2,49zł. Jeszcze nie wiem jak zmywa oleje, ale wiem, ze nie plącze moich włosów :) są natomiast szorstkie, dlatego nie obejdzie się niestety bez odżywki.
Barwa Czarna Rzepa - Bardzo lubię ten szampon. Nawet zapach przestał mi śmierdzieć. A efekt jest piękny! 
Pirolam - szampon, który dostałam do testów od portalu uroda i zdrowie :) jestem w fazie testów, stosuję tylko na skalp, łączę go z tym powyżej.

Oleje:
Oleje stosuję dopiero od miesiąca, może półtora. Olejolubicielką też jestem :) 
Od lewej:
Vatika - jej użycie wymaga trochę czasu, bo normalnie jest w fazie stałej. Recenzja się pojawi :) Używam go średnio raz na tydzień.
Alterra Pomarańcza i Brzoza - ULUBIENIEC  - kto jeszcze nie ma mieć powinien! Używam go praktycznie przed każdym myciem - recenzja też się pojawi :) (zdanie po zużyciu buteleczki się zmieniło - zapraszam do recenzji :))
Olej rycynowy - pierwszy olej, który poznałam. Stosuję zasadniczo na skalp i końcówki po myciu. Używam dzielnie, troszkę częściej niż Vatiki, rzadziej niż Alterry.

Odżywki:
Odżywkomaniaczką nie jestem. Ciągle szukam swojego ideału w tej kategorii.
Od lewej:
Balsam do włosów - pięknie pachnie, pięknie wygładza, nie nadaje się jednak do cienkich włosów, bo nieco je obciąża. Lubię go bardzo.
Isana z olejem babassu - nigdy nie mam czasu na odżywki d/s - za dużo z nimi zabawy. Ale jak zaczęłam stosować tę odżywkę nagle czas się znalazł :) Używam mniej więcej raz w tygodniu (czasem dwa :) 
Avon Naturals mgiełka do włosów - ani ziębi ani grzeje, używam, by zużyć. Stosuję po rozczesaniu włosów, aby ujarzmić push-up, który się z moich fal tworzy.

Akcesoria:
 ZAWSZE rozczesuję włosy po myciu, tylko takim grzebieniem, od dawien dawna :)
Suche włosy zdarza mi się przejechać szczotką o taką :) Bardzo przyjemnie masuje skórę głowy :)

Czy jest tego dużo? Ciężko stwierdzić :) Zapomniałam zrobić zdjęcie suplementacji, ale to jak będą wyraźne efekty, na razie biorę mocny rozbieg. 

Czy dotarłyście do punktu, w którym chce się czegoś więcej? Czy może zwykły szampon i odżywka wystarczą?
(pierwsze pytanie brzmi egzystencjalnie, nadal pytam tylko o włosy :))

niedziela, 25 marca 2012

Lakierowanie - Astor Quick`n`go - Czerowne wino* (17)

Nie lubię drogich lakierów do paznokci - pisałam o tym już nie raz. A oto dlaczego.

Astor, Quick `n Go! 45 Sec. (Szybkoschnący lakier do paznokci)


Obietnice producenta:
Szybkoschnący lakier do paznokci - 1 pociągnięcie pędzelkiem, 1 warstwa i 1 sekunda na aplikację! Szybkoschnąca formuła lakieru wraz z gęstym pigmentem gwarantuje wspaniały kolor oraz połysk i to wszystko już przy jednej warstwie lakieru.
Wysycha i lśni w mniej niż 1 sekundę. Podwójny pędzelek został specjalnie zaprojektowany aby pokryć paznokcia za jednym pociągnięciem. 

Moja reakcja:
Buahahaha.
 


Krótkie tłumaczenie:
Lakier został kupiony na moją studniówkę, miałam czarno-srebrną sukienkę, szare buty i pasowały do tego klasycznie czerwone paznokcie. Dokładnie taki kolor jak jest w buteleczce. Chciałam zwykły lakier (wtedy jeszcze nie obracałam się w blogowych kręgach:), ale do koszyka za przymusem trafił ten.

"Cudowny pędzelek"
Pędzelek - może i jest cudowny, ale tylko w przypadku trzech palców - do małego paznokcia jest za duży, a do kciuka za wąski. Jedzie ostro po skórkach.
Schnięcie - myślę, że trzy godziny leżenia i patrzenia go usatysfakcjonują. Zasycha wstępnie przy dwóch warstwach po pół godzinie.
Krycie - przy drugiej warstwie.
Trwałość - o zgrozo. Odpryski na pół paznokcia po jednym dniu! I nie idzie tego cholerstwa zmyć. Wgryza się dziad w skórę i przebarwia płytkę paznokcia.

Efekty:
bez lampy; przy świetle dziennym nie jest tak źle, ale błysku też ni ma...

z lampą; nie, nie jestem sierotą, która nie umie pomalować sobie paznokci. te szorstkości to w ogóle nie wiem co to jest.
 Ogółem - omijać z daleka! Albo uzbierać drugie tyle i mieć na Essie czy O.P.I. w okazyjnych cenach albo kupić sobie przynajmniej 3 tanie lakiery.


* może po czerwonym winie w odpowiedniej ilości przypadnie mi do gustu i ta mała masakra. nie próbowałam ;)


I tak muzycznie w stosunku do Astora z mej strony. Nigdy, nigdy nic więcej, miałam już trochę rzeczy od nich co jeden to gorszy... 
Miłej niedzieli w każdym razie :)

piątek, 23 marca 2012

18R - Wygląda jak woda, ale wodą nie jest czyli Płyn Micelarny z Biodermy

Dawno temu pisałam o micelu z LRP. Był to pierwszy płyn micelarny z jakim miałam do czynienia. Zamawiając jego drugą butelkę skusiłam się dla porównania na Biodermę, o której pozytywnych opinii krąży wiele. Cóż wynikło z tej zachcianki?

Swoją drogą jak słyszę micel/micele to przychodzi mi na myśl tylko mój wykładowca od "Struktury i funkcji białek i cukrów" :)

Bioderma, Sensibio H2O (Płyn micelarny do oczyszczania twarzy i zmywania makijażu, do cery wrażliwej)

Od producenta:
Płyn o właściwościach łagodzących do mycia i demakijażu twarzy. Płyn micelarny, to roztwór wodny, zawierający cząsteczki wolnych kwasów tłuszczowych, które zgromadzone w dużej koncentracji tworzą sferyczne kształty zwane micelami. Micele estrów kwasów tłuszczowych doskonale wyłapują i pochłaniają brud i nadmiar sebum, dlatego Sensibio H2O jednym gestem usuwa zanieczyszczenia i zmywa makijaż. Nie narusza warstwy hydrolipidowej naskórka. Łagodzi podrażnienia. Oczyszcza jak mydło, reaguje jak woda, neutralizuje jak tonik, nawilża jak mleczko. Nie wymaga spłukiwania. Wskazania:
- Codzienna pielęgnacja cery wrażliwej
- Oczyszczanie skóry twarzy i/lub usuwanie makijażu
- Demakijaż oczu (nawet kosmetyki wodoodporne)



Ode mnie:
1. Opakowanie - ja mam wariant 250ml, ponieważ moim zdaniem jest to wygodniejsze niż półlitrowa butla. Z drugiej strony, jakby trzeba było odstawić/wyrzucić to mniej szkoda.Trzeba uważać, żeby nie wylać zbyt dużo, bo otwór jest dosyć spory.


2. Konsystencja i zapach - wygląda jak woda, z tym, że się pieni. Zapach nie jest drażniący, wręcz przyjemny, świeży, nie pozostawia filmu na twarzy.
3. Wydajność - bardzo dobra. Moja butelka wystarczyła na blisko 2 miesiące codziennego używania.

4. Działanie - wtedy uważałam, że LRP czyni cuda i taki fajny jest i w ogóle.
Kiedy przyszła Bioderma - wiedziałam, że byłam w błędzie. Nie podrażnia (jak czynił to LRP), świetnie zmywa makijaż, nawet wodoodporny (jak nie czynił LRP), wystarczy jeden płatek kosmetyczny żeby zmyć mocny makijaż, w tym oczy.
Zdjęcie składu
5. Opinia - bingo! Najlepszy płyn micelarny z jakim miałam do czynienia! Jedynym dosyć istotnym minusem jest jego cena, dlatego też na razie robię sobie przerwę, ale w przyszłości na pewno do niego wrócę :) Polecam!

Cena: na allegro od 26zł/250ml; w super-pharm dużo drożej

Macie swoje ulubione płyny micelarne? A może uważacie, że to kosmetyk zbędny?
PS Rozpoczęłam wczoraj walkę o białe ząbki z Białą Perłą, zobaczymy co z tego wyniknie :)

środa, 21 marca 2012

17R - Jedwab(iście) i parę wędrówek :)

Witajcie!
Pierwszy dzień wiosny kalendarzowej dobiega końca, jak go spędziłyście? Ja zwiedzałam troszkę obrzeża Wrocławia, jednym słowem długi spacer i pyszne lody :)

Co z tymi wędrówkami? Otóż udało mi się nawiązać ze dwie współprace i produkty już mam, czekam na trzy kolejne paczki (w tym jedna z Ameryki :D), także na dniach podejrzewam, że napiszę o nich co nie co.

Tymczasem, krótki przerywnik w kolorówce.

Farouk, Biosilk, Silk Therapy (Naturalny jedwab - odżywka regenerująca bez spłukiwania)

Od producenta:
Naturalny jedwab- Silk Therapy- odżywka regenerująca zawiera czysty jedwab, witaminy i wyciągi z roślin. Rekonstruuje i silnie nawilża włosy i skórę głowy. Zapewnia włosom zniszczonym, suchym i matowym bardzo zdrowy wygląd, sprężystość i zmysłową miękkość. Włosy są podatne na układanie. Regularne stosowanie jedwabiu chroni włosy przed utratą wilgoci, wysoką temperaturą, promieniami UV, skutkami chemii fryzjerskiej oraz zanieczyszczeniami środowiska.
Pozostawia włosy jedwabiste z niewiarygodnym połyskiem.
Bez spłukiwania. Można używać do kąpieli i nawilżenia skóry.
(wizaz.pl)

Wygląda na wielkoluda.

W moich oczach:
1. Opakowanie - maleństwo, zaledwie 15ml, zakręcana buteleczka z dosyć szerokim ujściem.


2. Konsystencja i zapach - dosyć gęsty, niczym gliceryna (mam nadal w szafie buteleczkę z takową, bo kupiłam nie wiedzieć czemu dwie ;); zapach jest ładny, przywodzi na myśl salony fryzjerskie.

Widać, że jest bezbarwny i gęsty. I że mam różową pulchniutką rączkę.
3. Wydajność - używałam go po kropelce, czasem dwóch, co skutkuje tym, że nie mogłam się go pozbyć przez bardzo długi czas.
4. Działanie - kupiłam go dawno, dawno temu. Oczarowana, że jedwab robi cuda z włosami. Jak już się zorientowałam, że nie robi, to nakładałam go tylko na końcówki. Nie zobaczyłam żadnych efektów oprócz wysuszenia - takie piórka do niczego. Efekty widać w znikomym stopniu podczas prostowania włosów - czego ostatnimi czasy nie robię w ogóle.
Czyżby działał na zasadzie placebo? Czy faktycznie wysusza włosy?

Ło ho, made in Ameryka.
5. Opinia - nie warto. Nie robi nic. W moim odczuciu mocno przereklamowany - nie wrócę do niego, ale postaram się zużyć te resztki, które mi zostały...
Cena: w promocji ok 5-6 zł/15ml bez ceny okazyjnej 9,90 (!) - Rossmann

Przestałam wierzyć w cudowną moc jedwabiu, mam inne specyfiki ;)
Sprawdził się u Was? A może używacie jakiegoś innego, bez którego nie możecie żyć?
Spokojnego wieczoru ;)

PS Ciekawostka - w Rossmannie są przecenione prawie wszystkie kosmetyki Babydream (za 2,49zł!).
PS1 Ciekawostka 2 - dzisiaj udało mi się kupić masło do ciała z Biedronki (Azja) za 4,99zł - to się nazywa okazja ;)

poniedziałek, 19 marca 2012

16R - RÓŻowo mi :)

Jak minął Wam ten pierwszy prawdziwie wiosenny weekend? Było tak pięknie i ciepło... a dziś znów pogoda przypomniała nam, że temperatury wiosenne to nie to samo co środek lata.

Dzisiaj kilka słów o różach, które posiadam, nie mam ich wiele, będzie więc krótko :)

Zawsze się mówi, że róż to kosmetyk niezbędny do podkreślenia świeżości w makijażu.* Słyszałam o tym jeszcze będąc w podstawówce. Jednak jakoś nie mogłam się do tego przekonać. Aż do niedawna.

Obecnie mam 3 róże i nie planuję zakupu żadnego więcej, bo róż to taki kosmetyk, który "schodzi" bardzo długo. Chyba najwydajniejszy dla mnie jaki istnieje :)


Essence, Vampire`s Love, Róż do policzków w żelu

 Róż do policzków w formie żelowej - delikatna konsystencja pozwala na stopniowanie rumieńca.
Róż dostępny w odcieniu Bloody Mary.
Tak wygląda pod światło, widać jego konsystencję :)
1. Opakowanie - pomysłowe, wygodne i higieniczne - pompka ułatwia dozowanie produktu, na bieżąco można obserwować zużycie produktu. Mieści 13ml różu.
Jakże wygodna pompka.
2. Pigmentacja - bardzo mocna. Bardzo, bardzo mocna.
3. Aplikacja - na rękę, pędzel, cokolwiek wycisnąć odrobinę produktu (bardzo odrobinę!), wklepać (najlepiej palcem) w szczyty kości policzkowych. Może sprawiać pewne trudności na początku.
Ilość, która wystarczy na dwa policzki.
4. Trwałość - piekielna (wampirza może raczej?:). Nie sposób tego zmyć z ręki/palca/twarzy bez szorowania. Przy chwili nieuwagi efekt matrioszki (klowna?) gwarantowany.

Opinia - ciężki jest ten róż do przejścia. Trzeba wprawy i cierpliwości. Zresztą ma chłodny odcień, a zbliża się wiosna, więc myślę, że trochę sobie poczeka... ;) edycja limitowana, widziałam ją jeszcze w lutym w koszykach z końcówkami kolekcji :)




Essence, Ballerina Backstage, Róż w kremie

Przydymiony odcień różu o innowacyjnej konsystencji musu cudownie gładko rozprowadzi się na twoich policzkach dodając im różanego blasku,
Dostępny w kolorze: 01 prima ballerina.
Słoiczek mieści 6,1g produktu
1. Opakowanie - szklany, masywny słoiczek z plastikową zakrętką. Śliczne, ale mało higieniczne.
2. Pigmentacja - daje bardzo delikatny rumieniec, więc nadaje się raczej dla bladolicych.
3. Aplikacja - paluszkiem/pędzlem do słoiczka i na twarz. Na poliki właściwie.
Widać zużycie! :)
4. Trwałość - mocno przeciętna, żeby nie powiedzieć słaba. Szkoda bardzo, że tak szybko znika. Nie można sobie nim zrobić krzywdy.

Opinia - róż, którego używam najczęściej. Wypatrzony właśnie w koszyku "koniec kolekcji", cieszyłam się jak dziecko :) Nie należę do wybitnie bladolicych, jednak barzo lubię ten delikatny i świeży rumieniec. Szkoda, że trwałość jest słabiutka.

Wibo, Róż z jedwabiem i witaminą E

Nadaje jedwabistą gładkość. Formuła bogata w witaminę E, dzięki czemu cera jest odpowiednio nawilżona. Łatwy w użyciu, nie pozostawia smug. Modeluje kształt twarzy.
1. Opakowanie - jak opakowanie pudru. Nie wadzi mi w niczym. Nawet zapomniałam, że pod pokładem jest ten beznadziejny aplikator.
2. Pigmentacja - dobra. Można stopniować efekt od delikatnego, do wyrazistego. Posiadam numer 12, jak zaraz zobaczycie na zdjęciach jest różowo-brzoskwiniowy. Nie doceniam tego, co mam w szufladzie :D
3. Aplikacja - pędzlem (pędzel do różu idzie do mnie :)
4. Trwałość - dobra. Można go zmyć bez problemów, a nie ściera się po dwóch godzinach.

Opinia - pierwszy róż jaki miałam (kosztował wtedy niecałe 8 zł ;) Bardzo łądnie wygląda na policzkach - faktycznie dodaje świeżości. Przez zbitą konsystencję trzeba się trochę namachać, żeby go nałożyć, ale efekt jest tego warty :)

Jak widać, każdy ma inny kolor, inną konsystencję, a wszystkie mi pasują :) Żaden z nich nie ma drobin - wszystkie są matowe.
Oto jak prezentują się na skórze: (różnica jest w ułożeniu ręki względem światła)
Myślę, że jak do przyszłego wcielenia wykończę te róże to zainwestuję w "różową legendę" od Bourjois :)
Macie swoje ulubione róże? Zaopatrujecie się w limitowankach w takie cudeńka? :)

czwartek, 15 marca 2012

TAGowo - odpoczynkowo :)

Dzisiaj dwa TAGi w parze. Takie, coby się czegoś o blogerce dowiedzieć ;)

Zasady tagu:
1) Napisz kto Cię otagował i zamieść zasady
2) Zamieść baner tagu i wymień 5 rzeczy w Twoim wyglądzie, na których punkcie masz małe obsesje;)
3) Staraj się myśleć kreatywnie i nie przepisywać odpowiedzi od innych;)
4) Krótko wyjaśnij swój wybór. Możesz także wkleić zdjęcie każdego elementu ciała.
5) Zaproś do zabawy 5 lub więcej blogerek.
Otagowana zostałam przez  hoshi777 - dziękuję serdecznie :)
I kilka moich obsesji (tak sobie myślę już od kilku dni i coś konstruktywnego nawet wysnułam):
1) Zęby - mam żółte zęby. I nie dlatego, że o nie nie dbam, bo jestem zaprzyjaźniona z czym trzeba w tej kwestii, ja po prostu mam żółtą kość zębową (tak to się nazywa?). Ząbki mam zdrowe, tyle, że żółte. Myślę nad ich wybieleniem, ale boję się uwrażliwienia moich i tak wrażliwych dziąseł. A uwielbiam się uśmiechać...
2) Paznokcie - lubię mieć raczej krótkie niż długie paznokcie - rosną sobie grzecznie przez dwa-trzy tygodnie i ścinam je na maksymalnie krótko, gdyż po prostu zaczynają mi przeszkadzać. Bardzo lubię mieć je pomalowane tak, aby błyszczały się pięknie. Nie dzierżę też jak ktoś ma długie paznokcie u nóg (brr... takie wystające za opuszkę...).

3) Waga - zaczęło się od zakładu z zeszłego roku, że schudnę blisko 8kg (z 60 do 52kg). Wszystko ze mnie leciało, gdy doszłam do 53. Od tamtej pory utrzymuję się na poziomie około 55kg. Było to wręcz obsesyjne, ale wyjechałam na studia (nie, nie schudłam, ale nie mam tu wagi :)

4) Włosy - od kiedy pamiętam moje włosy rosną w ślimaczym tempie - podczas, gdy niektóre dziewczynki miały włosy do pasa mi urosły ledwie do linii brody... Marzę o tym, aby były zdrowe i zadbane i kiedyś sięgnęły pasa (to jakaś zaklęta długość, nigdy jeszcze nie udało mi się do niej dojść).

5) Cera - moja jest bezproblemowa. Ale jak już się zdarzy wysyp to zamienia się w wyspę wulkaniczną. Na dodatek wrocławska woda zapycha niemiłosiernie, więc robię wszystko, co się da, aby utrzymać twarz w ryzach. Jak na razie się udaje - nie używam w ogóle podkładu ;)





I drugi TAG, poniekąd powiązany z pierwszym :)


Zasady zabawy:
1. Umieścić link do bloga osoby, od której otrzymałam nominację,
2. Wkleić logo na swoim blogu,
3. Napisać 7 cnót, grzechów lub faktów o sobie,
4. Otagować kolejnych 10 osób.

oTAGowała mnie tym razem morenita - dziękuję Ci bardzo i zapraszam Was na jej bloga :)

Tak więc (nie zaczyna się zdania od tak więc...) - po prostu, zacznijmy :)
Pierwsze:
Mam fioła na punkcie Indii i indyjskiego kina. Bywały tygodnie, kiedy oglądałam dwa - trzy filmy. Nazwiska hinduskich aktorów znałam na pamięć, tak samo jak tytuły filmów w oryginale. Mam w domu 3 saree, z czwartego miałam szytą sukienkę na studniówkę. Spodni typu salwar mam chyba z 7 par (moje ulubione!). Nad moim stołem wisi wielki obraz z hinduską kobietą.

Drugie: (związane z pierwszym)
Lubię prasować. Ale tylko w określonych warunkach. Rozkładam deskę, ustawiam film (patrz:pierwsze) i przez 3 godziny potrafię bez przerwy stać i prasować. Film bez prasowania tak samo jak prasowanie bez filmu jest żadną przyjemnością. Najlepiej prasuje mi się przy filmach z napisami - lepiej się skupiam i na filmie i na prasowaniu.

Trzecie:
Mam blisko 70 par kolczyków. Są wśród nich słoneczniki, pompony, spinacze, klucze, kwiaty, motylki, jabłuszka i wiele, wiele innych... Lubię kolczyki, które widać, duże i lekkie. Nie noszę za to żadnych wisiorków, pierścionków i bransoletek (tylko zegarek). Tu pragnę wspomnieć, że baardzo spora część pochodzi od Mojego M. :)

Czwarte:
Należę do pokolenia, dla którego telefony komórkowe mogłyby nie istnieć. Uwielbiam pisać listy, wysyłać je, albo dawać adresatowi do ręki. Wkładam w nie całe serce. A kiedy czasem na uczelnię zdarza mi się zapomnieć telefonu... Cóż, czuję się wolnym człowiekiem! (choć nie ukrywam, że czasem się jednak przydaje ;)

Piąte:
Mając lat 14 założyłam się z bratem o arbuza, że urosnę do 165cm. Dostałam arbuza, w dowodzie widnieje zacne 162cm :D

Szóste:
Jestem miszczem słowotwórstwa :D jak pewnie daje się zauważyć często wymyślam własne określenia. Zdarza mi się ostatnio też często (nieświadomie!), że zamieniają mi się pierwsze literki w słowach (przykład: guje żumę zamiast żuję gumę tudzież boga mnie noli zamiast boli mnie noga). Podoba mi się język polski i lubię pełną jego gamę słownictwa.

Siódme:
Bardzo łatwo się rozpraszam. Często gubię wątek. Sprawia mi to pewną trudność (teraz właśnie siedzę i się uczę do koła - jak widać :D), ale staram się z tym walczyć :)

Ale się rozpisałam!
Do zabawy zapraszam każdego, kto jeszcze nie robił tych TAGów, gdyż po prostu nie mam akurat teraz czasu przeglądać całych Waszych blogów (bo staram się to robić na bieżąco ;)
Miłego prawie-wiosennego wieczoru! :)

Zobacz też

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...