poniedziałek, 10 marca 2014

Porządek na półkach - zużycia

Ostatni taki post pojawił się gdzieś w połowie listopada. Od tamtego czasu nie próżnowałam - zużyłam większość produktów, które od dawien dawna zalegały mi w szafce.
Doszło do tego, że niedługo z konieczności będę musiała się wybrać na zakupy kosmetyczne, bo wyzbyłam się zapasów :D Wiadomo, nie wszystkiego, ale i tak został ułamek w porównaniu z tym, co było jeszcze rok temu.
Tylko kolorówka zużywa się oporniej, ale ona już tak po prostu ma - za to też tutaj bardzo rzadko pojawiają się nowości, bo po prostu to, co mam mnie całkowicie zadowala.

Zapraszam, bo będzie trochę czytania ;)


Najbardziej dumna jestem ze zużyć żelowych - obecnie została mi już tylko jedna sztuka (aktualnie w użyciu) ;)
Żel Balea z edycji zimowej czarował zapachem, ale był bardzo niewydajny.
Żel Magie des Orients był moim ulubionym zapachem żelu pod prysznic i bardzo mi szkoda, że nie można go już dostać.
Makowy żel od Isany był podobny do opisywanego dawno temu żelu żurawina i biała herbata - bardzo lubię te żele, bo są niedrogie i spełniają świetnie swoją funkcję.
Na koniec żel babydream - obecnie robię od niego przerwę. Końcówkę zużyłam do zmywania z twarzy olejowego peelingu.

W sezonie zimowym moja skóra wręcz woła pić, więc balsam to nieodłączny element pielęgnacji.
Balsam Balea do kompletu z żelem - piękny zapach, ale problematyczna konsystencja - bardzo lejąca, wchłaniała się umiarkowanie szybko niestety.
Mleczko od Eveline to naprawdę fajny produkt, ale na razie nie planuję do niego wracać.
A o balsamie od Isany już dawno zdążyłam zapomnieć - ot zwykłe mazidełko.

Z olejami za to poradziłam sobie dzielnie :)
Micel z Eveline niestety nie radził sobie z mocniejszym makijażem, a i z codziennym miewał problemy, więc do niego nie wrócę na pewno.
Olejek z czerwoną papryką wyrządził więcej szkody jak pożytku, więc końcówkę zużyłam do peelingu kawowego - tu sprawdza się super :D
Oliwka babydream służyła mi przez pewien czas do włosów, później do demakijażu, żeby ostatecznie skończyć jako baza do peelingu kawowego - podejrzewam, że w takim celu po nią wrócę.
Olej rycynowy - jako olej do OCM, a także stosowany na skórę głowy - mam jeszcze większą buteleczkę :)
Olejek z alverde świetnie sprawdzał się w roli odżywki b/s na puszące się włosy i zabezpieczanie końcówek. Na całe włosy jest jednak za słaby. Mam już następną buteleczkę :)

Produktów do włosów mam w użyciu aktualnie całkiem sporo, więc niewiele udało mi się zużyć (w następnym denku będzie ich z pewnością więcej).
Myślałam, że szampon z Alverde jest mistrzem wśród łagodnych szamponów, ale ostatnio znalazłam swój ideał, więc do tego już nie wrócę, choć całkiem go lubiłam.
Powtórzyłam też farbowanie szamponetkami Marion (panie na opakowaniu wyglądają jak z horroru teraz, bo trzymałam opakowania w woreczku foliowym :D) - po raz drugi mieszanka kasztan + ciemny blond - w takim kolorze włosów czuję się zdecydowanie dobrze.

Kolorówka ma to do siebie, że zużywa się opornie, ale zawsze choć trochę ;)
Tusz Rimmel niestety wycofany, a polubiłam się z nim pod koniec opakowania - naprawdę pogrubiał rzęsy, co ciekawe ogromna klasyczna szczoteczka spisywała się świetnie.
Liner w pisaku od essence - rysowanie kresek było bajecznie proste. Jednak po tygodniu codziennego stosowania nabawiłam się zapalenia brzegów powiek (jakbym skrobała sobie powieką po gałce ocznej... br..), więc z tym panem żegnam się definitywnie.
Puder Synergen - dobry i tani, ale nie współpracował z mineralnym podkładem, więc na razie nie planuję powrotu.
Wysuszacz NYC Turbo Dry - póki co mój KWC (choć to się może jeszcze na dniach zmienić ;)), który zniknął w przeciągu tygodnia ze wszystkich możliwych drogerii. Z pewnością bym do niego wróciła...
Barwa Siarkowa Moc - moje drugie opakowanie tego kremu - używałam go przy każdym makijażu. Aż zrobiło się zimno i zamieniłam go na masło shea. Na razie nie planuję powrotu - moja cera ma się dobrze :)
Liner z Miss Sporty - choć na początku rysowanie kreski takim pędzelkiem sprawiało mi nie lada trudność to w końcu trochę go okiełznałam i zużyłam do samego dna. Mam w planach do niego wrócić - właśnie w brązie :)
Pomadka z alverde doczekała się swojego końca kiedy na dworze było zimno - bogata formuła, mocno tłusta i nawilżająca fantastycznie chroniła moje usta. Do tego długo utrzymywała się na wargach, pięknie pachniała... Tylko opakowanie było tandetne i na finiszu połamało się doszczętnie.
I kolejne opakowanie płatów Carea.

Jako, że kąpieli zażywam rzadko dopiero ostatnio skończyłam sól BeBeauty z Biedronki - dobra, tania, całkiem przyjemnie pachnie.
Puma Animagical to zapach, który kojarzy mi się z wychodzeniem na zajęcia jeszcze na biotechnologii ;) Ładny, ale bardzo nietrwały.
Ze sztyftami Rexony się nie rozstaję - jedyna skuteczna ochrona.
Malec lawendowy zaczął pachnieć farbą do ścian, na dodatek warstwy się rozdzeiliły. Mam swojego innego ulubieńca w tym kolorze :)
A Białej Perły została mi odrobinka, którą zużyłam na delikatne odświeżenie koloru :) W zapasie mam jeszcze jedną całą tubkę!

To by było na tyle... Czekam jeszcze na końcówkę paru produktów i będę się chwalić pustkami na półkach - mogę opróżnić pudełko - w ramach wiosennych porządków :)
Myślę, że niedługo pojawi się parę słów na temat kosmetyków do włosów, wiosenny przegląd lakierów, a także "gadżety wielkomiejskiego życia" :)
Tymczasem trzymajcie się i korzystajcie z pięknej pogody!

Zobacz też

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...