wtorek, 24 grudnia 2013

Jest taki dzień...

bardzo ciepły, choć grudniowy
Dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory
Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich...


Życzę Wam, abyście mogły spędzić go w gronie najbliższych,
w rodzinnej atmosferze, prawdziwego spokoju :)

Dużo zdrowia, uśmiechu,
trafionych prezentów
i spełnienia wszystkich postanowień i marzeń Noworocznych!

I tradycyjnie już dla mnie przypominam, że nie choinka jest najważniejsza, nie pięknie wysprzątane mieszkanie czy wyszukany makijaż ;)

 Wszystkiego dobrego!

niedziela, 22 grudnia 2013

Jak pachną Święta i czym można je wspomóc?

Witajcie!
Po bardzo bardzo długiej przerwie od poprzedniego wpisu przyznam szczerze, że coraz mniej wierzyłam, że tutaj wrócę. Moją uczelnię trochę poniosło z ilością nauki, którą nam dali (ofiary systemu i pięcioletniej medycyny... to my!), dlatego ostatnio raczej czytam blogi niż piszę własnego.

Ale oczywiście wszystko, co się pojawia falami nie uchodzi mojej uwadze ;)
Więc jak wszyscy mam złotko od Lovely, które jest piękne, odruchowo rozglądam się za paletą Lovely, a woski YC chyba uzależniły i mnie.

Nie obiecuję, że wracam na stałe, ale na miarę możliwości się postaram :)

Z jakimi zapachami kojarzą mi się Święta Bożego Narodzenia?
Na pewno są to pierniczki, więc też przyprawy korzenne.
Pomarańcze i mandarynki.
Dużo, dużo pysznej herbaty (najchętniej sypanej!).
Jak już o picie idzie to oczywiście grzaniec na wrocławskim rynku :)
Oprócz tego zapach żywej choinki i wigilijnego barszczu...

Ponieważ czasem nie udaje się uchwycić wszystkich tych rzeczy trzeba się dodatkowo wspomagać. Mi w tym okresie przedświątecznym, kiedy nie miałam czasu nawet ubrać choinki pomagały woski Yankee Candle. Ale nie kupiłam wszystkich świątecznych, jakie zobaczyłam w Mydlarnii.

Które służyły mi jako wspomaganie świąteczne?

SPICED ORANGE - pomarańcza z goździkami i ostrym imbirem, który nieco drażni nos. Usłyszałam też stwierdzenie, że pachnie trochę jak... Coca-cola :D Bardzo intensywny, ale ulatnia się też dość szybko. Mimo wszystko bardzo ciepły i świetny na zimową porę. Myślę, że kiedy się skończy chętnie go odkupię.



MANDARIN CRANBERRY - bardzo słodka mandarynka z niestety za małą ilością cierpkiej żurawiny. Zapach jest bardzo słodki. Dopiero kiedy trochę się "rozejdzie" czuć te owoce. Raczej nie skuszę się na ten wariant ponownie.


HOME SWEET HOME - czarna liściasta herbata z goździkami, cynamonem i imbirem - jeśli taka jest dla Was definicja kochanego domu to zapach, który jest dla Was :) Nie jest męczący, z czasem coraz intensywniej pojawia się aromat przypraw. Zdecydowanie otulający, brakowało mi tylko zapalonego kominka w pokoju... ;)


CHRISTMAS COOKIE - jedyny wybitnie świąteczny z nazwy wosk, jaki posiadam. Pachnie maślanym ciasteczkiem, jest bardzo słodki (jeśli nie macie pod ręką nic do jedzenia to ostrzegam, żeby się zaopatrzyć, bo od samego zapachu cieknie ślinka). Z początku aż mdlący, następnego dnia pachnie bardzo lekko, bardzo domowo... Przypomina mi słodszą wersję maski drożdżowej Babuszki Agafii :) Jednak wydaje mi się, że pasuje wybitnie na grudzień - później będzie już zbyt słodki.


Nie udało mi się zastąpić choinki (zapach z jabłuszkiem i igłami nie był wystarczająco prawdziwy) i wigilijnego barszczu, ale to przecież da się załatwić bez wspomagania! :)

Woski można zamówić przez internet (np. Goodies. pl), ale we Wrocławiu lepiej przejsć się do Mydlarni Wrocławskiej i wybrać dokładnie to, co nam się podoba.

A Wy jakimi zapachami wspomagałyście się w grudniu? :)

wtorek, 26 listopada 2013

Pachnieć czy nawilżać - oto jest pytanie. Exeline Mleczko do ciała odżywczo-regeneruące

Wybaczcie mi moją obniżoną aktywność na blogu, ale przede mną naprawdę ciężkie dwa tygodnie (naukowo, ale też chyba się przeziębiłam... :( ).

Dzisiaj będzie o produkcie, do którego recenzji zabieram się już długo. Muszę jednak powiedzieć, że w tym wypadku czas zdecydowanie zadziałał na jego korzyść.

Eveline, Bio Hyaluron 4D, Mleczko do ciała odżywczo - regenerujące SOS



Producent:


*patrzcie na początek składu - coś pięknego jak na tak niedrogi balsam! :)

Opakowanie: 
Butelka z mocnym zapięciem, którą bez problemu można postawić na głowie. Dozownik jest wygodny, choć czasem zdarza mu się nie dopuścić powietrza do wnętrza butelki, przez co trudniej wydobyć mleczko. Etykieta przeładowana informacjami.
Nie przykułby mojej uwagi na półce - dość niepozorny.


Konsystencja:
Mleczko Eveline jest dość luźne, ale nie lejące. Bardzo łatwo rozprowadza się na skórze i bardzo szybko wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu. Kolor ma biały, ot, zwyczajny. Brak barwników sugeruje, że producent się przejął swoim hasłem na butelce "bez alergenów".


Zapach:
Nie pachnie niczym szczególnym. Porównałabym go zapachu "zwykłego kremu", może tylko nieco bardziej męskiego. Nie przeszkadza, ale też specjalnie nie zachęca do używania (a przecież czasem lubimy się otulić ładnym zapachem balsamu). Można mu to jednak znów wybaczyć - zapachy to przecież dobrze znane składniki uczulające.

Wydajność:
Butla 300ml z pewnością wystarczy na około miesiąc (do półtora) codziennego stosowania.

Moja opinia:
Producent zapewniał o intensywnym nawilżeniu i wygładzeniu, a także zmniejszeniu szorstkości co ma być objawem odbudowy skóry.
Używając go nieregularnie stwierdziłam, że jest bardzo przeciętny. Do tego zassała mi się butelka i w połowie opakowania miałam go już serdecznie dość.
Ale potem przyszedł deszczowy listopad, mleczka zaczęłam używać codziennie i okazało się, że wszystkie obietnice producenta są prawdziwe!
Skóra po około tygodniu jest miękka i nawilżona, tak, że mogłabym już w zasadzie go nie używać. Aż ostatnio się zdziwiłam, bo byłam blisko tydzień po zrobieniu peelingu, tymczasem skóra była jak świeżo po starciu martwego naskórka.
Nie wiem wprawdzie jeszcze jak długo utrzyma się efekt po odstawieniu, jak skończę balsam to dopiszę :)


Podsumowując:
Jeśli nie potrzeba Wam bardzo intensywnego i konkretnego zapachu, potrzebujecie nawilżenia i nie macie nic przeciwko mleczkom na zimę (osobiście o tej porze roku wolę masła, są bardziej treściwe) to z czystym sumieniem polecam - jest bardzo niepozorny, a naprawdę może wiele :)

PS Do użytku wszedł u mnie dopiero we wrześniu, bo cały czas myślałam, że jest to produkt ujędrniający i czekałam aż zacznę ćwiczyć :D Jakież było moje rozczarowanie gdy wyjęłam go z szuflady i okazało się, że będzie tylko nawilżał... Jak widać powyżej - przy użyciu rozczarowałam się po raz drugi - tym razem pozytywnie :)

Jak wykończę inne swoje balsamy to możliwe, że do niego wrócę :)

Czego używacie do nawilżenia skóry jesienią i zimą?

piątek, 22 listopada 2013

O-o-orzeszek. Farbowanie z Marion i zakupy z Rossmannem.

Jak wiadomo, ostatnio farbowałam się szamponetką z Joanny - Aromatyczne Cappucino. Złapało, ale niekoniecznie na kolor widoczny na opakowaniu. Efekt zniknął nawet nie wiem kiedy.

Nie lubię tych swoich naturalnych blond odrostów i rozjaśnionego słońcem, zniszczonego dołu. Sięgnęłam więc po następną szamponetkę - tym razem z firmy Marion. Dodam, że kosztowała 2,50zł w Naturze (obniżka zdaje się).
Kolor: ORZECHOWY BRĄZ

Zaznaczam od razu, że nigdy nie miałam włosów w kolorze innym niż ciemny blond (momentami wpadający w rudy). Był to więc eksperyment - czy udany?


Zacznijmy od samego szamponu - na moją długość włosów zużyłam dwie saszetki po 40ml, rękawiczki foliowe mnie drażniły, więc użyłam zwykłych lateksowych. Szampon ma konsystencję żelu, świetnie się pieni i bez problemu pokrywa całe włosy. Pachnie całkiem w porządku. Po pewnym czasie lubi jednak trochę spływać z włosów. Nie ma problemów z domyciem go ze skóry i spraniem z ubrań.
Trzymałam na głowie około 30 minut, po tym czasie spłukałam.

W końcu widać zmianę koloru! (No dobrze, farbowanie włosów ciemny blond naturalnym blondem i to szamponetką raczej mijało się z celem... ale farbowanie to farbowanie i kropka ;))

PRZED I PO


więcej PO - w kolor najlepiej oddany jest na zdjęciu po lewej


Nadmiar zdjęć spowodowany zmiennością koloru w zależności od oświetlenia :)

Kolor, który uzyskałam jest piękny - dość jasny brąz, zdecydowanie ciepły. Czy pasuje - oceńcie same, przez pierwszy dzień nie mogłam się przyzwyczaić do koloru.
Szampon nie zafarbował jednak włosów równomiernie - dawno, dawno wypłukana henna wciąż trzyma monopol na swoim terenie - końcówki tylko nieznacznie się przyciemniły.
Nie ma się jednak do czego przyzwyczajać, bo jedyną wadą, jaką zauważyłam to bardzo szybkie wypłukiwanie się koloru - po pierwszym myciu włosy stały się już dużo jaśniejsze, szacuję, że przy trzecim na włosach nie będzie śladu koloru.
Czy zdecyduję się na taki kolor na dłużej? Nie wydaje mi się. Spróbuję jednak orzeszków z innych firm (może nawet kasztanek jakiś?) i wrócę do swojego koloru. Bo ja jednak czasem lubię mój mysi blond :)

Wszyscy dzisiaj o nabytkach z Rossmanna. Też byłam, też kupiłam - tylko to, co miałam w głowie. Mój portfel ogłosił kapitulację, więc raczej tam już nie wrócę.


Jak Wam się widzi kolor?
I co kupiłyście w Rossmannie? :)

niedziela, 17 listopada 2013

Jak pachnie zachód słońca nad jeziorem? Yankee Candle po raz pierwszy.

Biorę sweter, ciepły i miękki, na nogi wsuwam baleriny z kokardą. W biegu porywam lekki szalik - może się przydać, bo wieczory bywają zimne. Idę nad brzeg. Na ulicach wciąż jeszcze sporo ludzi. Gdzieś w oddali gra muzyka, więc zaczynam się poruszać w jej rytm. Po chwili, zupełnie bez potrzeby, zaczynam biec. Gumka spada mi z warkocza, włosy się rozplątują. A ja biegnę i śmieję się do siebie. 
Staję nad brzegiem jeziora. Zdejmuję buty i bose stopy zanurzam w nagrzanej jeszcze słońcem wodzie. Patrzę jak zachodzi słońce - niebo robi się pomarańczowe, różowe i czerwone. Otulam się mocniej swetrem. Po chwili zapadł zmrok. Wracam. Po drodze uśmiecham się do świata... A może do mijanych mężczyzn? Uświadamiam sobie jak wyglądam - włosy mam potargane od biegu, a chłodny nocny wiatr wieje mi po bosych stopach. Mimo wszystko czuję się kobieco. Kobieco i romantycznie

wybaczcie stan kominka, ale ma on już przynajmniej 5 lat i zdarzyło mi się w nim przypalić kilka olejków... żeby go wyczyścić musiałam po prostu zeskrobać wierzchnią powłokę - teraz jest już okej :)
Jaki jest Lake Sunset?

Przede wszystkim ciężki do opisania. Nie mam w nim nic, co mogłabym skojarzyć z konkretnym zapachem. Jest ciepły i nieco pudrowy, pachnie jak kobiece perfumy. Otulający - dobry na zimowe wieczory. Przywodzi mi na myśl wieczory nad jeziorem w Giżycku - coś w tym jest :)

Kiedy odpaliłam go pierwszy raz myślałam, że się uduszę - jest bardzo mocny, ale po godzinie rozszedł się delikatnie po mieszkaniu. Niestety, nad ranem nie było po nim śladu, ale w końcu to zachód słońca - znika z nadejściem nocy :)

To był pierwszy wosk, który zapaliłam. I głównie dzięki niemu tego samego wieczora "kliknęłam" następne. Yankee Candle uzależniają! :) Ale kto jeszcze tego nie wie... ;)

Woski można kupić w internecie (na przykład sklep goodies.pl), ale we Wrocławiu można też zajść do Mydlarni Wrocławskiej i samemu powąchać przed zakupem :)

Więcej niebawem ;)
Przy okazji - czy wie ktoś czy można kupić gdzieś jeszcze Blissful Autumn w formie wosku? Marzy mi się od tygodni...

środa, 13 listopada 2013

Oddział! Wymarsz! - czyli szykują się zmiany w szeregach kosmetycznych

Mówiłam, że będzie denko. A ponieważ kosmetyki przestały się mieścić w swoim zwyczajowym pudełku to czas zrobić zdjęcia, opisać co nie co i po prostu wyrzucić puste opakowania.
Zaczynamy!
Dodam tylko, że część produktów na bieżąco lądowała w koszu, a poniższe zużycia obejmują czas podróży letnich, gdzie moja kosmetyczka była ograniczona do niezbędnego minimum.

1. BDFM - pierwotnie kupiłam go do mycia włosów, ale ich nie domywał i przetłuszczał, więc zużyłam po części do kąpieli, a resztę jako żel pod prysznic - skór nie wymagała już użycia balsamu.
Czy kupię ponownie?
Raczej nie.

2. Isana Med żel pod prysznic z olejkiem pomarańczowym - piękny zapach, dobrze się pienił i miał dobrą wydajność. Tylko szkoda, że ostatnio nie widać go już w Rossmannie...
Czy kupię ponownie?
Jeśli będzie dostępny to tak.

3. Balea żele pod prysznic - Limonka i aloes oraz Guawa - zielony idealnie spisuje się w sezonie letnim, różowy już mnie tak nie oczarował. W domu zużyłam jeszcze wersję Kokos i ananas i to była prawdziwa uczta dla nosa.
Czy kupię ponownie?
Na pewno TAK, choć może inne wersje zapachowe.

4. Odżywka do włosów Balea Mango i aloes oraz Kokos i kwiat Tiare (nieobecna na zdjęciu) - moje ulubione proste i tanie odżywki. Wersja pomarańczowa jest nieco lżejsza od niebieskiej. Niebieska niestety została wycofana z dm.
Czy kupię ponownie?
TAK

5. Szampon Alverde Jabłko i Papaja - bardzo przyjemny szampon o ładnym zapachu, dobrze oczyszczający włosy.
Czy kupię ponownie?
NIE, ale tylko dlatego, że zużywam teraz drugą butelkę i trochę mi się już znudził :)

6. Szampon Balea malinowa - piękny zapach, mocne oczyszczenie, dobra wydajność i śmiesznie niska cena. Robił to, co prosty szampon robić powinien :)
Czy kupię ponownie?
Na razie nie planuję zakupu szamponów z Balea.

7. Maska Pilomax - bubel, jak pisałam o nim ostatnio. Bardzo mnie cieszy, że w końcu idzie do kosza.
Czy kupię ponownie?
NIE

8. Szamponetka Joanna "Aromatyczne Cappucino" - pachnie w porządku, pięknie nabłyszcza i zmiękcza włosy. Na odrostach wytrzymała 3 tygodnie (około 10 myć), na hennie... bez komentarza ;)
Czy kupię ponownie?
TAK (może nawet ten sam kolor :))

9. Próbka szamponu Organicum.


10. Oeparol Nawilżająco-wygładzający jedwab do ciała - zużyłam do cna. Bardzo się z nim polubiłam i jeśli kiedyś braknie mi balsamu do ciała, będę o nim pamiętać.
Czy kupię ponownie?
Możliwe.

11. Płyn do płukania jamy ustnej Meridol.

12. Płyn micelarny BeBeauty - w końcu zużyłam! Pod koniec nawet zaczął mi odpowiadać, ale na początku bardzo podrażniał moje oczy. W domu czeka na mnie jeszcze pół butelki.
Czy kupię ponownie?
Raczej NIE.

13. Bielenda płyn do demakijażu Awokado - moja ulubiona dwufazówka i tyle w temacie.
Czy kupię ponownie?
TAK.
 



14. Poshe - końcówka jak widać zastygła. Pod koniec używania zaczął mi bardziej przeszkadzać niż pomagać, więc pożegnałam go z niejaką ulgą (a był przecież ulubieńcem...)
Czy kupię ponownie?
Na razie nie planuję.

15. Eveline odżywka Paznokcie twarde i lśniące jak diament - moim zdaniem lepsza od 8w1, w użyciu mam jej kolejną buteleczkę i używam przy każdym malowaniu jako bazy pod lakier kolorowy.
Czy kupię ponownie?
TAK.

16. - zgęstniały bezbarwny lakier Vollare
17. - zgęstniała czerwień od Safari
18 - ZUŻYTY! brudny róż z Vollare (seria Aisha)
19 - ZUŻYTY! iced latte od essence
(więc lakiery jednak da się zużyć zanim zaschną - moje najnowsze odkrycie - to pierwsze lakiery, które zużyłam do końca :D)

20. Hean Black Ekixir - słaby tusz z niezłą szczoteczką.
Czy kupię ponownie?
NIE.

21. Wibo Growing Lashes - pod koniec używania go bardzo bardzo polubiłam. Jedynym jego minusem było osypywanie się. Szczoteczkę ma świetną.
Czy kupię ponownie?
Niewykluczone.

22. Perfumy ZEN - biedronkowe perfumy za 6,50zł, a jeszcze nigdy nie miałam tak dopasowanego do mnie zapachu. Ubolewam nad tym, że nigdzie nie mogę ich już znaleźć :(
Czy kupię ponownie?
Jeśli tylko gdzieś znajdę to NA PEWNO!


23. Niezliczona ilość płatków Carea - niebieskie są o niebo lepsze od fioletowych.
Czy kupię ponownie?
TAK.

To na tyle. Choć w porównaniu z denkami innych dziewczyn produktów może być niewiele (wszak to 3 miesiące chyba...) to jednak mi zmienia się nagle cały zasób używanych kosmetyków. Niedługo przyjdzie czas na aktualizację zasobów kosmetycznych - jak wypadnie w porównaniu z zeszłym rokiem?

Robicie miejsce na nowe kosmetyki czy wciąż robicie zapasy? :)

PS Poczta Polska wystawia na próbę moją cierpliwość... Czekam już tydzień na woski YC, a ich ani widu, ani słychu...

niedziela, 10 listopada 2013

Czy wosk może zatrzymać włosy na głowie? Maska do włosów zniszczonych Pilomwax

Jako, że powoli szykuję się do zmiany warty w mojej łazience, bo nagle kończy się wszystko przychodzę do Was z pewną maską, o której w sieci niewiele słychać.
Dostałam ją przy okazji spotkania blogerskiego już dość dawno, ale długo czekała zafoliowana na swoją kolejkę. W końcu się doczekała - czas rozliczyć obietnice producenta.

Pilomax - Express Wax - Maska do włosów zniszczonych



Producent:

Techniczne:
1. Opakowanie - maskę kupujemy w białej, nieprzezroczystej tubie, stojącej na zakrętce. Mojego oka takie opakowanie raczej by nie przykuło. Produkt wydobywa się wygodnie, żeby zużyć do końca konieczne jest rozcięcie opakowania. Mocne zapięcie.


2. Konsystencja - jak sama nazwa wskazuje - woskowa. Bardzo śliska, przypomina nieco świeczkę :D Jest dosyć gęsta, nie spływa z rąk, a tym bardziej z włosów.


3. Zapach - jak dla mnie ogromny plus tej maski - jeszcze zanim ją otworzyłam wypełniała zapachem całą szufladę, aż zaczęłam prowadzić dochodzenie co tak ładnie pachnie. Owszem, jest chemiczny, ale mi się podoba - lekko słodki i kwiatowy? Nie utrzymuje się na włosach.

4. Wydajność - przyznaję się, stosowałam jej całkiem sporo na włosy. Wystarczyła na około 10 użyć (pojemność 250ml).

5. Skład



Moja opinia:
Długo myślałam jak mam tą maskę opisać. Doszłam do wniosku, że przeczytam co obiecuje producent i jak to się ma do stanu faktycznego.
Przypominam, że włosy mam długie, wysokoporowate, okazjonalnie farbowane szamponetką.
Testowałam działanie ekspresowe - ok. 3-minutowe.
"nadaje włosom połysk", "zapobiega łamliwości", "poprawia elastyczność włosów"- nie. Sprawia raczej, że stają się jakby matowe i szorstkie, przez co bardziej skłonne do uszkodzeń mechanicznych. Praktycznie nie ułatwia rozczesywania włosów po myciu. Nie dostajemy jednak siana, włosy są wciąż miękkie, po prostu jakby przeproteinowane.
"silnie nawilża" - zwykła odżywka z Balea nawilża lepiej, więc też nie.
"pogrubia włosy", "tworzy film" - prawda - myślę, że to zasługa tej woskowej konsystencji.
"łagodzi podrażnienia skóry głowy, przyspiesza gojenie się naskórka, łagodzi uczucie swędzenia" - nie, nie, nie. Pantenolu jest tam jak na lekarstwo. Stosowałam na skórę głowy żeby sprawdzić jak poradzi sobie z wypadaniem włosów. Efekt? Swędząca skóra głowy, nawrót tłustego łupieżu, a włosy jak leciały tak lecą. Totalne NIE.
"chroni przed rozdwajaniem" - włosy podcinałam w sierpniu, czyli akurat jak zaczęłam używać maski - rozdwojenie końcówek na stałym poziomie, więc nic masce do tego.

Podsumowując - działa trochę jak odżywka proteinowa, z którą łatwo można przedobrzyć. Nie spełnia obietnic producenta, skład ma bardzo przeciętny.
Jednym słowem - nie polecam i  bardzo cieszę się, że wędruje do pudełka ze zużyciami.

W końcu będę mogła zacząć używać maski Babuszki Agafii - na dniach zrobię podsumowanie - co wyszło z mojej łazienki, a co dumnie do niej wkroczyło :)

PS Jedyna możliwość, żeby wosk utrzymał włosy na głowie ;)
źródło

wtorek, 5 listopada 2013

Rzut oka na nowości

Troszkę rzeczy mi przybyło ostatnio. Rzeczy, na które czaiłam się już od dłuższego czasu, a na które w końcu się zdecydowała.
Zdjęć ubrań nie będzie na razie, bo nie mam pojęcia jak mam je sfotografować :)

Pogląd:

Podgląd:
Po pierwsze - zamówienie ze sklepu skarbysyberii.pl. O rosyjskich kosmetykach myślałam już od roku, ale zawsze były "za drogie", "za droga przesyłka", "niepotrzebne, bo mam dużo innych kosmetyków do włosów". Teraz, kiedy kończą mi się wszystkie szampony i jedyna maska, gdy sklep miał darmową dostawę i zobaczyłam jak niskie ceny mają te kosmetyki - wszystkie moje argumenty upadły :D
Co kupiłam?
1. Turecki szampon do włosów - 12,90zł/280ml
2. Szampon do włosów acai i proteiny pereł - 12,90zł/360ml
3. Balsam do włosów aleppo - 12,90zł/280ml
4. Aktywne serum na porost włosów z apteczki Babuszki Agafii - 24,90zł/150ml
5. Maska drożdżowa na porost włosów z apteczki Babuszki Agafii - 13,90zł/300ml

Oczywiście podstawą zamówienia była maska drożdżowa. Potem wpadło do koszyka serum. A reszta... jakoś poszła ;) Niebawem zaczynam testowanie!

Drugie to kategoria - widziała i chciała. Szampon familijny zbiera zaskakująco dobre opinie (pomimo tego, że wygląda jak płyn do mycia naczyń albo do prania, jaki pamiętam sprzed 15 lat ;)), ponadto ma krótki skład i cena... umówmy się, za 3,50zł to nawet 500ml płynu do mycia naczyń nie dostaniemy.
Drugie cudeńko to lakier piaskowy-brokatowy z Wibo - 01. Moja ciekawość piasków została zaspokojona.


I trzecia część... Do wosków Yankee Candle podchodziłam dobre dwa tygodnie. Najpierw nie miałam funduszy żeby kupić kominek i woski. Jak przywiozłam sobie mój bardzo bardzo stary kominek do Wrocławia brakowało mi już tylko wosków. Ale w Organique w Galerii Dominikańskiej (7,90zł/sztuka) nie było zapachów, które chciałam przetestować. W ciemno się bałam zamówić. A Mydlarnię Wrocławską znalazłam dopiero dzisiaj (przeoczyłam po drodze!). Cena jest bardzo kusząca - przy zakupie 3 sztuk jeden wosk kosztuje 6zł czyli tyle, co w większości sklepów internetowych.
Nie było dwóch wosków, które chciałam przetestować, więc wybrałam trzy inne. Nie przepadam za bardzo słodkimi zapachami, więc próżno u mnie szukać ciasteczek i babeczek.
Wybrałam 3 sztuki - na dobry początek :)


Lake Sunset już wylądował w kominku - na razie mogę powiedzieć, że jest bardzo intensywny - wystarczy dosłownie odrobina, aby zapach rozniósł się po całym mieszkaniu. Więcej o nich na pewno pojawi się wkrótce.

To na tyle. Jakie nowości wpadły Wam ostatnio do koszyka? :)

poniedziałek, 28 października 2013

Dotychczasowa pielęgnacja włosów i wstęp do zmian

Cześć cześć :)
Swoje włosy pokazywałam całkiem niedawno w poście o farbowaniu. Z koloru szamponetki niewiele już zostało na włosach. Na zdjęciach widać jednak, że pomimo całkiem przyzwoitego koloru są nieogarnięte.
Zupełnie nie umiem sobie z nimi ostatnio poradzić - albo się puszą, albo są przyklapnięte zaraz następnego dnia po umyciu.
Nie mam jak ich ułożyć żeby wyglądały dobrze, dlatego zwykle związuję je w koka (już nawet nie warkocz!). Dodatkowo baby-hair chętnie poddają się jesiennym wiatrom, co sprawia, że choćbym nie wiem jak się starała zawsze mam blond aureolkę.
Czego używam? I co chcę zmienić? O tym przeczytacie dalej :)

Moje włosy (jak chyba wszystkie) mają tendencję do przyzwyczajania się do kosmetyków i nie reagują na nie już tak dobrze jak na początku.

Mycie

1. Szampon delikatny - Żel Babydream - zwykle do zmywania olejów z włosów, albo delikatniejszego mycia, kiedy włosy chcę umyć, a nie są jeszcze mocno nieświeże. Powoli się kończy i wiem, że na razie nie wrócę do niego. Po myciu niezbędna jest odżywka.

2. Szampon naturalny do częstszego używania - Alverde Jabłko i Papaja - najlepszy szampon z tego zestawienia - delikatny, ale dobrze myjący, nie zostawia włosów bez niczego. Podczas wszystkich wyjazdów wakacyjnych zabierałam właśnie ten produkt i ani razu mnie nie zawiódł, a nawet sprawił, że mogłam rzadziej myć włosy. Po użyciu nie trzeba używać odżywki.

3. Szampon mocny - Balea Malinowa - pachnie pięknie, pieni się dobrze, ale jest też mocny, dlatego nie można z nim przesadzać. Konieczna jest odżywka.

Odżywianie

4. Odżywka - Alterra Morela i Aloes - używam jej praktycznie po każdym myciu, bo świetnie zmiękcza włosy i ułatwia ich rozczesywanie. Jedną butelkę zużyłam podczas wakacji, ta na zdjęciu jest jeszcze prawie pełna.

5. Maska - Pilomwax Maska przeciw wypadaniu włosów - muszę ją w końcu skończyć, doczeka się niebawem swojej recenzji na blogu.

Stylizacja i olejowanie

6. Olej IHT9 - wciąż ulubiony. Powoli się kończy (choć wiadomo, że w przypadku olejów to pojęcie względne, bo są bardzo, bardzo wydajne). Efekty na włosach są już nieco mniej widoczne.

7. Olejek Alverde Migdał i olej arganowy - drugi ulubieniec, używany głównie na końcówki po myciu i na wszystkich wyjazdach. Mam koleją buteleczkę w zapasie.

8. Suchy szampon - Isana - używany od wielkiego dzwonu.

9. Pianka do włosów - Isana - a ta tylko na wielkie wyjścia i okazje.


Jak widzicie jest tego niewiele (używam tylko tych kosmetyków, niczego więcej). Większość to kosmetyki niemieckie albo pochodzące z Rossmana.

-> Tu następuje zwrot akcji. <-

Ponieważ większość z nich dobiega końca, a w moich zapasach nie ma żadnego (no dobrze, jest jedna odżywka) kosmetyku do włosów (!) postanowiłam ułożyć sobie pielęgnację od nowa, tym razem korzystając z dobrodziejstw rosyjskich kosmetyków - dzisiaj złożyłam zamówienie i czekam na dostawę. W międzyczasie zużywam dzielnie to, co mi zostało ;)

! W sklepie "Skarby Syberii" do końca miesiąca przy zakupach za 60zł i polubieniu ich fanpage`a obowiązuje darmowa wysyłka - warto skorzystać, zwłaszcza, że ceny mają obecnie najatrakcyjniejsze w sieci!
(nie jestem związana z tym sklepem, ale jeśli kogoś tak jak mnie odstraszała słaba dostępność, wysokie ceny i koszt wysyłki to wszystkie te argumenty stały się bezpodstawne :D)

Myślę, że za tydzień, maksymalnie dwa pojawi się denko i następcy - zużytych produktów będzie sporo, dlatego też zrobię aktualizację "zbirów kosmetycznych" i porównanie z taką inwentaryzacją na początku roku :)

Na koniec odkopane z otchłani dysku zdjęcie włosów na początku świadomej pielęgnacji (marzec-lipiec 2012) i teraz (październik 2013) - ja tam widzę już ogromną zmianę- oprócz tego, że nie są już odkształcone od warkocza to są zdecydowanie lepiej nawilżone :) Jak ogarnę ich kształt to zrobię kolejne porównanie.


niedziela, 27 października 2013

Turbo dopalanie, które zniknęło - NYC Turbo Dry Top Coat

Piękna pogoda zeszłego tygodnia i konieczność nauki skutecznie odciągnęły mnie od bloga.
A dzisiaj przychodzę do Was z pewnym maleństwem, który z pewnością może zmierzyć się z dużo bardziej znanymi kolegami z branży. Jak wypadnie?

NYC Get up to Speed!
Turbo Dry Top Coat


Technicznie:
1. Opakowanie i pędzelek - zgrabna butelka, niezbyt urodziwa, pędzelek jest średniej grubości. Co mnie zaskoczyło - jest z przezroczystego włosia, nie spotkałam się wcześniej z niczym takim w przypadku lakierów.

2. Zapach i konsystencja - pachnie troszkę intensywniej niż zwykły lakier, na pewno nie tak mocno jak Seche Vite, ale trochę intensywniej niż Poshe. Konsystencja - miód, malinka i cytrynka, bowiem jest dość lejący, przez co bez problemu jedna kropla pokrywa całą płytkę paznokcia. Oby tylko nie zastygł po połowie opakowania.

3. Wydajność - zużycie, które widzicie na zdjęciu jest efektem półtora miesiąca malowania. Dodam tradycyjnie, że używam go do każdego malowania, a paznokcie maluję na okrągło (lakier zmywam kiedy pojawiają się najdrobniejsze odpryski).


Moja opinia:
Nie wyobrażam sobie już malowania paznokci bez wysuszacza (trwa to zwyczajnie za długo, a cała kompozycja i tak wytrzymuje max 2 dni).
W mojej kosmetyczce i na paznokciach gościła już legenda wszech czasów - Seche Vite, który nadawał piękny połysk, ale szybko gęstniał i bardzo mocno ściągał lakier.
Potem kupiłam Poshe, który gęstniał trochę później, ale w połowie używania drugiej buteleczki ściągał lakier podobnie okropnie jak Seche.
Oba kosztowały w granicach 20-25zł za buteleczkę. A ponieważ jestem studentką to postanowiłam poszukać bardziej ekonomicznego rozwiązania i sięgnęłam po NYC Turbo Dry. Kosztował zawrotne 6,50zł + przesyłka (btw, droższa od samego topu.).

Słuchajcie, słuchajcie.
CUDO.
Lakier nie wysycha w 60 sekund (ale nawet Seche tego nie dawał), ale po 10 minutach jest nie do ruszenia. Nie ściąga lakieru (żadnego i nigdy). Wygodnie się rozprowadza. Nadaje połysk, ale nie jest to taka tafla jak w przypadku SV - jeśli lakier sam w sobie nie ma połysku to po aplikacji topu NYC będzie się błyszczał tylko trochę bardziej.
Jednak dla mnie największą jego zaletą jest trwałość. Producent nie obiecuje trwałości. Paznokcie pomalowane tym lakierem bez żadnego uszczerbku na paznokciach przetrwają 5-7 dni. Dzisiaj przemalowałam paznokcie tylko dlatego, że kolor już mi się znudził. Lekko ścierają się tylko końcówki, ale to działo mi się zawsze. Poza tym - nic. Nawet z lakierami w zawrotnej cenie złotych trzy.
Ma jeden minus. Nie można go już nigdzie dostać. Nie mam pojęcia, czy został wycofany z produkcji, czy też po prostu polskie zapasy się skończyły. Ubolewam nad tym bardzo, bo chciałam sobie zrobić zapas. Rachunek jest prosty:
1 buteleczka SV = 1 buteleczka Poshe = przynajmniej 3 buteleczki NYC
Śmiało mogę powiedzieć, że jest to mój ulubiony wysuszacz do paznokci i będę polować jak lwica na kolejne buteleczki.

Obiecuję, że dam Wam znać, jeśli gdzieś go znajdę - naprawdę warto spróbować!

Na koniec mała mieszanka, która wyszła mi na paznokciach - bordo od Wibo połączone z niezbyt udanym topem od Lovely (ale sonda poszła w ruch i coś tam z tego wyszło ;))



Moje paznokcie wciąż nie są w reprezentatywnym stanie, ale na pewno wyglądają lepiej niż pod koniec wakacji... wciąż walczę.

niedziela, 20 października 2013

Aromatyczne cappucino Z MIODEM.

Czy tylko ja mam czasem pilną potrzebę zmian? Tu i teraz i już?
Jako, że już nie mam co w domu przemeblować, a lakier na paznokciach trzymał się jeszcze nieźle (:D) padło na włosy. Ostrożnie, szamponetką. Nie chciałam uzyskać bardzo ciemnego koloru. A nawet jeśli chciałam to obawiałam się, że nie spłucze się szybko.
Pamiętałam też o hennie.
Staram się o niej zapomnieć.
Ale ona o mnie nie zapomni.

Moje pierwsze hennowanie zaszło chyba przy pomocy jakiegoś paskudnego mutanta, bo nie dość, że nie chce się wypłukać to jeszcze nie daje się przykryć niczym innym. Mało tego, nie udało mi się nawet uzyskać podobnie trwałego efektu tą samą henną.

Szamponetki z Joanny są proste w użyciu, pachną bardzo przyjemnie. Na moją długość włosów zużyłam dwie saszetki o wdzięcznej nazwie "Aromatyczne cappucino". (Upatrzyłam sobie ten kolor już jakiś czas temu, wydał mi się nieco ciemniejszy od mojego naturalnego koloru włosów. Zresztą - idzie jesień, zima, a moje włosy były spalone po lecie.)
Na głowę, na 40 minut (producent zaleca 30...) i zmyć.
Końcówki prezentowały sobą wysuszone na słońcu siano, włosy były dosyć tępe, ale po użyciu odżywki udało się je bezproblemowo rozczesać. Dzisiaj są miękkie i trochę nie chcą się układać (są śliskie, to nawet lepiej ;))



Ale do rzeczy. Kolor jaki uzyskałam...
Hm.

Po lewej - przed.
Po prawej - po.
(oba zdjęcia w świetle dziennym)

Hm.


Na pewno jest bardziej jednolity. Ociepliła się góra (moje naturalne włosy, niechwycone henną-mutantem).


Nie no, w sumie całkiem przyzwoicie. Zmiana jest prawie niezauważalna.


Do pani z obrazka mi jednak daleko. A moje włosy przecież są jasne i chwytliwe jeśli chodzi o kolory. Na żywo zdecydowanie widać różnicę na naturalnym kolorze. A przez długość przebija miodowa henna. Znając życie minie tydzień i po szamponetce nie będzie śladu.

Miód mi do cappucino nie pasuje. Następnym razem spróbuję dodać do miodu jakiegoś orzecha. Może nie wyjdzie z tego palona kawa ;)

Niniejszy post ma na celu przedstawienie jak bardzo kobieta czasem musi coś zmienić, jak długo może się trzymać bezbarwna henna i to, że ona faktycznie wiąże się z włosem i nie sposób jej zakryć. Będę próbować dalej. Henno, idź sobie.

Zobacz też

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...