piątek, 26 kwietnia 2013

Zakupy niekosmetyczne ostatniego miesiąca

Witajcie!
Wrocław dzisiaj aż kipi słońcem :) Pogoda jest idealna - wprawdzie mam dzisiaj zajęcia do 19, ale sama myśl, że nie muszę tłuc się do centrum tramwajem, a mogę pojechać rowerem sprawia, że uśmiecham się jeszcze szerzej :)

Zakupów kosmetycznych u mnie w najbliższym czasie nie uświadczycie - mam parę produktów, które muszę kupić (m.in. Seche Restore w planach na maj ;). Mimo to portfel wcale nie jest grubszy.

Na początku roku postanowiłam sobie, że muszę odświeżyć szafę. Idzie mi wręcz świetnie - zobaczcie same :)

Zacznijmy od butów.
Ponieważ miałam tylko jedne botki, które są czarne i na dodatek poszły teraz do reklamacji (obcas się zapadł, dlatego pewnie już nie wrócą). Liczyłam, że wiosna będzie chłodniejsza*, więc w mojej szafie zawitały dwie pary botków.

* bardzo się cieszę, że jest tak ciepło, naprawdę! tu nie ma narzekania ;)

Pierwsze skórzane na słupku - bardzo wygodne i eleganckie :) [hala targowa, ale firma jest polska]


Druga para zaś do biegania co dzień na uczelni - potrafią "zrobić" cały strój :) [Deichmann]


\Trzecia para butów przybyła ostatnio. Wierzcie lub nie, ale na takie buty polowałam od miesiąca. Oryginalne "czeszki" z dostawą kosztowałyby niestety około 40-45zł. Te balerinki (trampkopodobne :D) znalazłam w "chińczyku" w moim rodzinnym mieście za jedyne 15zł. Idealne na rower!


Tyle butów. Mam w czym chodzić ;)

Skoro już kupiłam czerwone botki to przyszła mi ochota na czerwoną torebkę. Może nie całą czerwoną, bo chciałam, żeby była uniwersalna i mogła mi służyć na zmianę z kupioną w zeszłym roku.
Na allegro.pl znalazłam >aukcję<, gdzie można zamówić torebkę w kolorach z własnego wyboru - nie musiałam się długo zastanawiać - chcę (nad kolorami się zastanawiałam zdecydowanie dłużej ;)).
Torba przyszła wczoraj, dziś byłam z nią na uczelni i wiem, że będzie mi dobrze służyć. Jest ogromna i świetnie wykonana.


Dodatkowo na ten sam model w odmiennej konfiguracji skusiła się też moja Kuzynka (pozdrowienia dla Ciebie :*). Wybrała sobie takie kolorki:

napisz, czy Ci się podoba :D mi bardzo ;)
Pamiętacie moje weselne poszukiwania w zeszłym roku? W tym roku ten proces skrócił się maksymalnie  -weszłam do Pasażu, po godzinie wyszłam z sukienką.
Nigdy nie nosiłam sukienki kopertowej. Tej nie mogłam się oprzeć. Na pierwszy rzut oka nie wygląda zachęcająco - na żywo według mnie czaruje :)


Na koniec, a w zasadzie początek, bo zakup pochodzi z początku miesiąca i jest głównym sprawcą przymusowego oszczędzania - aparat :) Nie jest to lustrzanka, nie ma genialnych parametrów, ale jest MÓJ. Tyle mi wystarczy, a mam nadzieję, że Wam też :)


Tym samym oświadczam, że w kwietniu nie kupię już nic :)
A i w maju plany są nieco inne... ;)
Co dominowało u Was w kwietniu? Wymiana garderoby czy zakupy kosmetyczne?

środa, 24 kwietnia 2013

Różowo (?) mi po raz drugi.

Zdałam sobie ostatnio sprawę, że dawno dawno temu (rok z hakiem ;)) publikowałam post o różach, które posiadam. Było to na tyle dawno, że nie mam już żadnego z obecnych tam róży. Żelek poleciał w świat, prasowany popełnił samobójstwo, a róż w musie po prostu zużyłam.
Przyszedł więc czas na uaktualnienie :)

Tak wygląda moja mała gromadka.

mogą się nawet ustawić parami :)
Bell, 2Skin Pocket, 01

Róże, które były powszechnie dostępne w Biedronce przy okazji pierwszej gazetki urodowej. Skusiłam się na delikatny róż. 
Zawiera w sobie maleńkie drobinki, które ładnie rozświetlają policzek (działa u mnie jak połączenie różu z lekkim rozświetlaczem). Kolor jest bardzo jasny, więc trzeba się trochę namachać, aby kolor był widoczny. Trwałość to (niestety tylko) około 3 godzin.


Vipera, Róż do policzków 01

Trafił do mnie na spotkaniu wrocławskich blogerek w ubiegłym roku. Nie mam pojęcia co to za seria i czy w ogóle jest gdzieś dostępny.
Kolor w opakowaniu może zniechęcać, jednak na policzkach daje satynowe wykończenie i zdrowy, zimowy rumieniec. Pigmentacja jest słaba, więc nie ma obaw - krzywdy nim sobie nie zrobimy. Trwałość podobnie jak w przypadku kolegi wyżej.

 MeMeMe, Poppy Tint

Jego recenzja gościła już kiedyś u mnie na blogu. Liczyłam na to, że na bladej po zimie cerze będzie bardziej widoczny. Żeby było coś widać trzeba nałożyć 2-3 warstwy. Łatwo o zrobienie plam na polikach, ponieważ ciężko go rozetrzeć. Jakby robił na złość - znika z miejsc, gdzie go potrzeba, a plamy robi tam, gdzie być nie powinien. Mimo to używam go na wyjazdach - oszczędzam miejsce w kosmetyczce, bo nie muszę zabierać ze sobą pędzla.

Annabelle Minerals, Róż mineralny Rose

Wspominałam, że zdecydowałam się na ten róż przy zamawianiu próbek podkładów mineralnych. Zdecydowałam się na nieco przybrudzony róż. 
CUDEŃKO! Świetnie napigmentowany - wystarczy odrobina, aby odkreślić policzki, trzyma się CAŁY dzień (12, nawet 16 godzin!). Dodatkowo kolor jest bardzo twarzowy - jest matowy i wygląda bardzo naturalnie. Jedynym jego minusem jest aplikacja - ciężko zabrać go ze sobą w podróż.


Catrice, Róż Apricot Smoothie

 Kiedy pojawiła się informacja o jego wycofaniu długo biłam się z myślami czy po niego sięgnąć. Kupiłam i nie żałuję.
Jaśniejsza część jest matowa, ciemniejsza zawiera drobinki (znów 2w1 ;)) Rumieniec uzyskany z jego pomocą jest bardzo wiosenny i ciepły. Minusem jest znów trwałość - po raz kolejny 3-4 godziny to max.

Essence, LE Vintage District, It`s Popul-art
nówka sztuka.
intensywnie eksploatowany :)
Moja wygrana w rozdaniu blogowym :) Prawdziwy majstersztyk - złoto pokrywające kwiatową płaskorzeźbę - aż żal było dotykać :)
Złoto widoczne na pierwszym zdjęciu spożytkowałam w roli cienia do powiek, czasem też jako delikatne rozświetlenie policzków (jednak źle się czuję w złotym...).
Róż jest matowy, dobrze napigmentowany. Zaskakuje trwałością - trzyma się prawie cały dzień. Choć na pierwszy rzut oka przypomina róż od Catrice (patrz wyżej) to w rzeczywistości jest bardziej czerwony. Śliczny! Obok Rose to mój ulubiony róż na ten moment (jeśli gdzieś go znajdziecie - warto się na niego skusić ;))


Porównanie Apricot Smoothie i It`s popular-art - jakby jeden producent :D
Czyż nie wyglądają bliźniaczo podobnie? :)
I na koniec kolory na skórze:
w cieniu pokoju.
w świetle balkonu, a raczej słońca na balkonie ;)

Który najbardziej przypadł Wam do gustu? Jakie są Wasze ulubione róże? :)

PS Wybaczcie, że ostatnio piszę do Was mało - wolę pisać rzadko, ale wpisy wartościowe niż codziennie, ale byle jak. Czas nie jest moim przyjacielem, tym bardziej uczelnia. Ponadto w mojej łazience nadchodzi kosmetyczna "zmiana warty", czekam żeby móc Wam pokazać denko i następców. Zakupy kosmetyczne wyhamowały ostatnio praktycznie do zera, więc w tym segmencie nic ciekawego. Za to będę miała dla Was zdjęcia z wyjazdu, który mam nadzieję wypali w weekend majowy ;) 
Dziękuję, że jesteście!

środa, 17 kwietnia 2013

Dziewczyna w kuchni - Murzynek

Kto nie zna tego przepisu... "Murzynka" w moim domu piecze się od kiedy pamiętam. Jednak nie dalej jak rok temu wpadałam na oryginalny przepis, spisany z notatnika Babci przez moją Mamę. W trakcie pieczenia uległ on transformacji.
Mi jednak najbardziej smakuje wersja oryginalna i taką Wam przedstawiam :)

Wybaczcie skąpy zakres zdjęć - piekłam go w sobotę wieczorem i w niedzielę rano już prawie nie było :)

Ciasto Murzynek

Składniki:
1 kostka margaryny
1 i 1/2 szklanki cukru
3/4 szklanki wody
3 łyżki kakao
1 cukier waniliowy
4 jajka
2 i 1/2 szklanki mąki
1 łyżka proszku do pieczenia
tłuszcz do wysmarowania blachy i bułka tarta / silikonowa forma do pieczenia / papier do pieczenia


Wykonanie:
Margarynę, wodę, cukier, cukier waniliowy i kakao włożyć do garnka, mieszając podgrzewać do całkowitego rozpuszczenia cukru. Odlać ok. pół szklanki takiego płynu i odstawić. Resztę nieco ostudzić.
Tu można ustawić piekarnik na 180 stopni, niech się grzeje.
Następnie włączyć mikser i do wystudzonej zawartości garnka dodać mąkę, proszek do pieczenia i kolejno po jednym jajku. Dokładnie zmiksować.
Teraz w zależności od tego czym dysponujemy - natłuścić blachę i wysypać bułką tartą albo wyłożyć formę papierem do pieczenia. W przypadku formy silikonowej nie robić nic ;)
Ciasto wylewamy na blachę i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy do "suchego patyczka" - ciężko jest mi określić jak długo, bo w przepisie jest ok 40 minut, podczas gdy moje ciasto było jeszcze surowe po tym czasie i musiałam doliczyć kolejne 20.
Po tym czasie ciasto wyjąć z pieca. Polać odstawionym wcześniej płynem (to pół szklanki z początkowego etapu).
Gdy polewa nieco zastygnie ciasto wyjąć z blaszki i pokroić.
Smacznego!

Ten murzynek został zrobiony z połowy porcji.
Uwagi:
1. Ciasto dosyć sporo rośnie - warto mieć to na uwadze :)
2. Można dodać kilka kropel olejku spożywczego - ja dodałam pomarańczowego, bo bardzo lubię połączenie czekolady z pomarańczą.
3. Kakao najlepiej niech będzie "z wiatrakiem" czyli Deco Moreno - na tańszych odpowiednikach ciasta według mnie smakują gorzej.
4. Po upieczeniu ciasto można przekroić na pół (w poziomie) i przełożyć konfiturą (najczęściej przekładam konfiturą śliwkową ;)).
5. Murzynek jest miękki i wilgotny, jednak ma tendencje do wysychania - polecam czymś go nakryć na noc - wtedy na pewno nie wyschnie.
6. Nie trzeba odlewać płynu na polewę, w to miejsce do ciasta można dodać więcej mąki. Murzynek wychodzi wyższy, jest go więcej, ale jest bardziej suchy. Mi najbardziej smakuje z tą polewą :)

Powodzenia i smacznego!

wtorek, 16 kwietnia 2013

Torba z wiosną :)

Witajcie!
Wyszłam z łóżka żeby otworzyć listonoszowi. Jak już wyszłam to zrobiłam od razu zdjęcia temu, co przyniósł. Notkę piszę jednak ponownie w łóżku. Przyczepiło się coś w czwartek i nie chce odpuścić... Dlatego wybaczcie zmniejszoną aktywność, ale ostatnio nie miałam nawet siły komentować Waszych postów...
Jak wyzdrowieję wrócę ze zdwojoną siłą :)

Tymczasem kilka zdjęć, tego, co już pewnie wszyscy widzieli :)


Sama torba jest świetna! Pewnie będzie mi często towarzyszyć - nie tylko na zakupach, ale też na zajęciach, jest naprawdę spora :)


Zawartość prezentuje się następująco:
Balsam do ciała z olejkiem arganowym - pachnie ładnie, lekko-kwiatowo. Będzie idealny na ciepłe dni, kiedy to masła idą w odstawkę.
Mydełko konwaliowe z Alterry - jeszcze nie wiem czy zostanie u mnie czy pojedzie do domu - zobaczymy jak się spisze do mycia twarzy.
Peeling Czerwona pomarańcza - akurat jak kończę poprzedni i zamierzam się do kawowego... :D pachnie... jak wszystkie inne produkty Alterry.
Masło do stóp - strzał w dziesiątkę! Może komuś wydaje się to dziwne, ale każdego wieczora przed snem kremuję stopy :) Jak tylko wykończę aktualny krem do rąk w tym celu używany to z pewnością przerzucę się na to masełko.
Żel pod prysznic Isana Med - mój makaronikowy żel z Balei jest już na wykończeniu, więc wkrótce sięgnę po niego - pachnie bardzo wiosennie :)
Pianka do włosów Isana - może jestem jakaś dziwna, ale obok masła do stóp pianka cieszy mnie najbardziej - czasami żel lniany nie daje sobie rady i potrzebuję odrobiny pianki, a kupowanie całego opakowania to zbytek łaski. Taka miniaturka sprawdzi się idealnie.

Dziękuję pani Monice za przesyłkę z wiosną :)
Spodziewajcie się recenzji niebawem :)

Na koniec podrzucę Wam odrobinkę muzyki, która u mnie nie cichnie ostatnio:


Miłego!

sobota, 13 kwietnia 2013

Kiedy kończy się sezon na mandarynki? Pomadka ochronna Alverde

Mandarynki nieodłącznie kojarzą mi się ze Świętami Bożego Narodzenia - już jako mała dziewczynka chodziłam z Mamą na rynek, po zmroku (a było dopiero po 16) i wracałyśmy z kilogramami tych owoców. Nie było wówczas tak dostępnych marketów, więc mandarynki były bardzo sezonowym owocem.
Zresztą do dziś - najlepiej smakują zimą.

Przychodzę dzisiaj do Was z recenzją pomadki ochronnej od Alverde - bo temat jest niejako powiązany :) Jak to przy niemieckich kosmetykach w obietnice producenta zagłębiać się nie będę, wybaczcie.

Alverde - Balsam do ust Mandarynka i Wanilia


Techniczne:
1. Opakowanie - klasyczne dla pomadek ochronnych (jak Nivea czy Neutrogena). Mieści 4,8g produktu. Zamyka się z kliknięciem. Mam jednak pewne zastrzeżenia do samego plastiku - zobaczcie jak popękało opakowanie... Zdarza mi się to po raz pierwszy.



2. Zapach - czuć tu wyraźnie mandarynkę - może niezbyt naturalną, ale mimo wszystko dość smaczną. Wanilia gdzieś znika (dla mnie to i lepiej).

3. Konsystencja - nieco... miodowa? Miękka, łatwo rozprowadza się po ustach. W cieple nieco się roztapia, dlatego trzeba uważać przy nakładaniu.


4. Wydajność - przez konsystencję pomadka traci nieco na wydajności. Zużywa się na pewno szybciej niż Carmex w sztyfcie.

Moja opinia:
Wcześniej namiętnie używałam Carmexu, ale nie mogłam znieść uczucia kiedy nałożyłam go na usta w wietrzny i mroźny zimowy dzień... Wizyta w dm podczas ferii zaowocowała zakupem tej pomadki za zawrotną cenę 1,15 €.
Pomadka jest moim zdaniem świetna, ale na zimę. Koi usta, nawilża je i natłuszcza, nie występuje efekt chłodzenia. Łatwo się rozprowadza i długo utrzymuje się na ustach.
A teraz? Zrobiła się zbyt miękka (co utrudnia stosowanie), a dodatkowo nie potrzeba już tak intensywnej ochrony. Przydałby się za to jakiś filtr UV.
Jednym zdaniem - sezon na mandarynki się skończył i chociaż bardzo je lubię pomadka powinna poczekać na chłodniejsze dni.

oto jak ładnie wygląda na "nagich" ustach :)

Czy kupię ponownie?
Z pewnością, ale na sezon jesienno-zimowy :)

skład w tle.
Miałyście okazję używać? Jakie pomadki/balsamy należą do Waszych ulubieńców?

Od kilku miesięcy czaję się na masełka z Nivei, ale nie mogę się przekonać do aplikacji z tej uroczej puszeczki...

Tymczasem pozdrawiam Was ciepło z łóżka, zakatarzona i zachrypnięta - nie dajcie się przesileniu wiosennemu :)

środa, 10 kwietnia 2013

Trucizna w małych dawkach staje się lekarstwem - Eveline diamentowa

We Wrocławiu właśnie wyszło słońce! Czyli są szanse na wiosenne popołudnie :)

Zabrałam się za robienie zdjęć odżywki Eveline, pewna, że jej recenzji jeszcze nie było. Jakież jest moje zdziwienie, że takowa już na blogu jest (za dużo na głowie, za dużo).

Muszę jednak napisać ze dwa zdania na jej temat jako uzupełnienie tamtej recenzji.

Naszła mnie ochota na paznokcie nude. Ale nie mocno przykryte beżowym lakierem tylko takie lekkie, jasne i czyste. Sięgnęłam po lakier z Miss Sporty.
idź precz paskudo - lakier w konsystencji prawie stałej

Tradycyjnie - warstwa odżywki na początek. Potem dwie warstwy rzeczonego lakieru i topcoat. O zgrozo. Lakier z kciuka mogłam po pół godziny ściągnąć jednym ruchem - kombinacja nie zastygła po prostu. Ponieważ straciłam cierpliwość do tego lakieru, pomyślałam, że zamaluję sobie kciuki odżywką Eveline (przypomnijmy: diamentową), kilka warstw (4) i efekt będzie ten sam.

Kolorystycznie nie był, ale mniejsza z tym.

Myślałam, że moja płytka paznokcia przechodzi jakiś stan zapalny, od macierzy przez łożysko, rzutując na opuszki palców. Bolało kiedy dotykałam. Wytrzymałam do końca zajęć i pierwsze co zrobiłam po powrocie do domu to zmyłam lakier.

I nagle zrozumiałam o co chodziło wszystkim przeciwnikom tej odżywki.

Po prostu NIE MOŻNA jej stosować zgodnie z zaleceniami producenta. Cztery warstwy to dawka formaldehydu zabójcza nawet dla najsilniejszych paznokci.

Podsumowując - trucizna w małych dawkach staje się lekarstwem. Tego będę się trzymać, a odżywki ani myślę odstawić.
___________________________________________________________________________________

Wracając do paznokci nude - kupiłam ostatnio kolor, który jak mi się wydawało będzie idealny. Sztuczne światło w Rossmannie mnie zmyliło :( Ładny, ale to nie jest to.



* na paznokciu serdecznym gościnnie lakier z FM Group w kolorze Pure Natural - różnica jest delikatna - w kryciu :)

Szukam dalej.

Może Wy znacie jakiś nude, który nie wpada w róż tylko w brzoskwinię? :)

niedziela, 7 kwietnia 2013

Khadi, Cassia Neutral/Senna - po raz drugi... i trzeci.

Przychodzę do Was po raz kolejny z moimi wrażeniami po użyciu henny Khadi  (bezbarwnej) Cassia Neutral (zwanej też Senną). Relację z pierwszego farbowania znajdziecie >tutaj<, odbyło się ono 10 miesięcy temu.

Ponieważ post o hennie cieszy się na moim blogu niesłabnącą popularnością tym razem przychodzę z dużo dokładniejszą dokumentacją fotograficzną :) Mam nadzieję, że rozwieje Wasze wątpliwości i pytania - czy henna bezbarwna zmienia kolor włosów, czy spłukuje się w całości, czy pojawiają się odrosty... i tak dalej. Zapraszam :)
Potraktujcie to jako mój kolejny ukłon w stronę natury.


Włosy naturalnie mam wysokoporowate, ze skłonnością do puszenia, w kolorze "mysiego", polskiego blondu, który w lecie przeplata się złotymi nitkami. Wyglądało to mniej więcej tak:
(zdjęcie po prawej z czerwca 2011, po lewej tuż przed farbowaniem henną - maj 2012).


Zdjęcie z 25 MAJA (po pierwszym farbowaniu)


Zacznę od tego, jak zachowywał się kolor w czasie.
Wiadomo, że kolor po hennie musi "dojść" do siebie. Po miesiącu miałam wrażenie, że już się wypłukał. Mylne wrażenie. Zobaczcie jak wyglądałam 7 LIPCA:

Wciąż całkiem sympatyczny rudzielec, hm? Na tym zdjęciu widać, że pojawiają się odrosty. Naturalny kolor moich włosów to właśnie mysio-nijaki, polski blond. Chłodne odrosty było więc widać wyraźnie.

24 LIPCA kolor ani myśli się spłukać - przyzwyczaiłam się już do rudzielca :)


Potem gdzieś mi urwało kawałek życia (...zdjęć nie ma, nie wiem co robiłam ... :D).
W międzyczasie podjęłam decyzję - zatęskniłam za swoim przeplatanym słońcem blondem. Ruda henna nie chciała się wypłukać. Postanowiłam więcej nie farbować włosów henną.
Próbowałam za to łagodzić rudość przez tonowanie "Srebrnym pyłem" z Joanny.
 
W listopadzie wyglądało to więc tak (po lewej przed tonowaniem, po prawej po tonowaniu)


Trwałam twardo w postanowieniu, że włosów farbować nie będę. Zapuszczam, żeby odzyskać swój kolor. Ale... "Srebrny pył" się spłukał po 2 tygodniach. Rudość wyszła znowu na wierzch. Pff. Idź sobie henno, nooo.

Przed Świętami Wielkiej Nocy (koniec marca) włosy wyglądały tak:

Rudy spłukał się do pięknego, złotego blondu. Kolor na żywo wyglądał naprawdę ślicznie!
Podjęłam decyzję. Czekanie aż włosy odrosną potrwa wieki. A tymczasem mysie odrosty wyglądały źle. Przy pewnym ujęciu wyglądało to tak, jakbym zaczęła siwieć. Zwłaszcza, że dół miał tak ładny kolor. Popatrzcie sami jaka była różnica:



Sięgnęłam znowu po Cassię. Jeśli chodzi o mnie to tysiąc razy bardziej wolę tą zabawę z henną niż farbowanie chemiczną farbą, której zapach mnie dusi, a kolor wypłukuje się po dwóch tygodniach.

Procedura analogiczna jak w zeszłym roku - sok z cytryny, rozrabianie z ciepłą wodą, pod folię, ściereczkę, na kaloryfer. Po dwóch godzinach nałożyłam papkę na włosy. Na dwie godziny.
Na moje cienkie włosy prawie do pasa masy było aż nadto. A nie rozrobiłam wszystkiego - zostawiłam sobie ok 1/4 proszku.

Gdy zmywałam była już ciemna noc. Rezultat oceniałam wczoraj rano.
A właściwie... brak rezultatu!
No nie, henna, weź ogarnij!
O ile przy pierwszym farbowaniu chodziło mi tylko o wzmocnienie (kolor wyszedł, jak wiecie, przypadkiem), o tyle teraz chodziło mi wybitnie o kolor. Kolor się odświeżył, ale tylko na długości, odrosty były nietknięte.
Nie wiem czy zobaczycie, bo pogoda i światło wczoraj były podłe. Widać za to miękkość włosów :)


Wzięłam więc tą 1/4, którą odsypałam "na wszelki wypadek", rozrobiłam z sokiem z cytryny i łyżką jogurtu. Znów na kaloryfer, na 2 godziny i na odrosty na 3,5 godziny. Rezultat... oceńcie sami :)



Zdjęcia można powiększać :)

Było z tym trochę zabawy, trochę mycia... Kolor jeszcze "dochodzi" do siebie.
Jak często będę farbować henną? Na pewno nie co miesiąc - po pierwsze dlatego, że uważam, że spłukuje się pięknie (nawet wypłukana wygląda ładnie), a po drugie to jednak na dłuższą metę kosztowny biznes (26zł/100g co wystarcza na włosy mojej długości).
Muszę tutaj wspomnieć, że oprócz koloru henna daje świetnie wzmocnienie włosów, bez obaw nakładałam ją na skórę głowy, co nie wzmogło wypadania włosów.

Przyczyną, dla której kolor nie chwycił do końca jakbym chciała może być to, że moje włosy są teraz w dużo lepszej kondycji, gdy farbowałam poprzednim razem były suche i puszyły się. Obecnie raczej nie mam z tym problemu.

Mam nadzieję, że ten post rozwieje wszystkie wątpliwości osób, które szukają odpowiedzi na swoje pytania :) Pamiętajcie o jednym - henna nigdy się nie wypłucze. Może co najwyżej się nieco spłukać i stracić na intensywności. Odrosty pojawiają się jak w przypadku zwykłej farby. Kto raz powiedział A powinien powiedzieć B :)

Ktoś dotrwał do końca? :D
Miłej niedzieli! 

Zobacz też

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...